Horyzont
Widziałem twarz boga, wyłaniającą się
zza
Horyzontu. Stałem nad przepaścią
Nie mogąc się zdecydować. Miłość była
Zagadką, nierozwiązanym problemem.
Jego twarz wyrażała zaniepokojenia i
troskę
Chciał coś powiedzieć, lecz ja nie
słuchałem
Przecież Boga nie ma. Samotność była
Dramatem, sumienie więzieniem.
Spojrzał jeszcze raz. Wymownie, ze
smutkiem.
Wyrzuciłem go swoją wolą, lecz jego
twarz…
Świątynie mego dzieciństwa się waliły.
Białe, marmurowe posągi były puste w
środku.
Pamiętam tą twarz, kwintesencje
absolutu,
Głos sumienia który kierował mym życiem.
Straciłem rozróżnienie między
moralnością
Niezdecydowaniem a pragmatyzmem.
Stanąłem na skraju przepaści. Spojrzałem
Za horyzont, ale twarzy nie było, wszystko
się skończyło.
Komentarze (1)
+ jeśli to był sen to zazdroszczę...