Iluminacja (proza)
Pojawiło się znowu nieoczekiwanie, to
uczucie melancholijnej tęsknoty, nostalgii,
smutku… pojawiło się nieoczekiwanie, mimo
że oczekiwane przeze mnie. A więc, słońce
prześwieca przez gałęzie drzewa,
rozszumiane liście, liście szeleszczące,
drżące w tej spiekocie letniego wieczoru.
Znowu wgryza się we mnie to misterium
oczekiwania. To upojenie nadzieją. Liście
szeleszczą, miotają się w westchnieniach
lata. Jakieś cienie snują się po chodniku,
wydłużone w bezkresie przemijania. Jakieś
cienie. Milczące istoty nie z tego świata,
a może i z tego, tylko oddzielone barierą
nieodwzajemnienia. Przechodzą. Znikają.
Pojawiają się nowe… Przesuwają się i nikną.
Przepływają przeze mnie, jakby były
tchnieniem wiatru albo to ja jestem
nieistotny w tej światłości błahej. W tej
nędzy istnienia, która nie ma siły się
zmaterializować.
Mam trochę wolnego czasu albo mam go zbyt
wiele. Nieskończenie… Mijam reklamowe
szyldy, wystawy… Jimmy Hendrix gra na
gitarze na pożółkłym plakacie wziętym nie
wiadomo skąd. Gra jak zwykle zbyt
nonszalancko i niechlujnie, ale
wizjonersko, wyprzedzając o całą epokę
swoich kolegów z zespołu. Plakat się
poluzował i łopocze na wietrze. Nikt nie
zwraca uwagi na to luksusowe zniszczenie.
Wpatrzeni w niebieskawe ekrany swoich
telefonów – homo smartfonicus, nie zauważą
nawet w swoim pobliżu eksplodującej bomby
wodorowej albo spadającego odrzutowca… W
każdym bądź razie zapomniałem, co mam dalej
robić. Idę wciąż w to samo miejsce, jak ta
ćma zmierzająca prosto w jaskrawy płomień
świecy i nieświadoma skutków tego czynu…
Szumią na asfalcie przejeżdżające
samochody, autobusy… Gwiżdżą na siebie,
pohukują te blaszane żuki, chrabąszcze o
wielu kończynach. Właśnie wyłania się zza
zakrętu, chrzęszcząc poluzowanymi blachami,
jakiś pradawny stwór o ruchomym odwłoku
albo raczej przegubowy pojazd
niebezpiecznie przypominający takiego
właśnie stwora. Przetacza się. Na chwilę
zamiera, aby wypluć z siebie i wessać na
powrót ludzki plankton, który nie ma
pojęcia, że zostanie za chwilę przeżuty i
strawiony w meandrycznych labiryntach
jelit.
Co ja znowu śnię? Śnię, czy widzę wszystko
na jawie, lecz zmienione w jakiś zagadkowy
sposób? Jakieś obce twarze, tupot wielu
odnóży, chrzęst i pierzchanie kroków…
Spoglądam wysoko. Wróble-samce kłócą się o
samiczkę. Piszczą i dziobią siebie
nawzajem. Panuje ogólny rwetes i
zamieszanie. Liście szeleszczą w podmuchach
letniego wiatru, roznosząc jakąś słodkawą
woń. Wróble-samce stroszą pióra, wykonują
zalotne tańce. Szaleją… Przejeżdża na
ogłuszającym sygnale pędzący ambulans, lecz
nikt nie wie, że ma trupa w środku. Pędzą
do prosektorium miłośnicy grzebania w
jelitach, sercu, płucach... Albo wysysania
ludzkiego szpiku w świetle stroboskopu…
Chirurg błyska już lancetem, ćwicząc rękę
do cięcia i umysł… Czuję się tak, jakbym to
ja leżał pod chloroformem na lśniącym
stole, broniąc się do ostatka przed
zaśnięciem…
Otrząsam się albo to raczej ktoś potrząsa
mnie za ramię… „Skąd ja pana znam?” – Mówi
do mnie przytłumiony męski głos. Przyglądam
się, lecz nie widzę twarzy. Widzę jakąś
pochyloną nade mną aureolę, oślepiony
słońcem. „Kim pan jest?” – Pytam się ze
ściśniętym jeszcze majakami gardłem. Nic
nie odpowiada. Po chwili odchodzi… Co to
było za spotkanie? Jakaś beznadziejna,
fantasmagoryczna iluminacja bliskości?
Podnoszę się z trudem z ławki. Zataczam
się. Obejmuję pień trzeszczącego drzewa:
topoli, dębu, kasztanu? Kobaltowe niebo
przecina świst pędzących aniołów o
stalowych skrzydłach. Pędzą en-mass na
spotkanie ze śmiercią. Wdycham zapach
lepkiej żywicy. Pod paznokciami liczę
drzazgi, powbijane ostrza i otarcia na
kostkach dłoni. Z kim tak zawzięcie
walczyłem? Z kim, jeśli nie sam ze sobą?
Zresztą pełno we mnie jakichś dziwnych
symboli, enigmatycznych niejednoznaczności…
Oddalających się przekleństw, pytań i
szeptów… Czy tylko ja tak siebie
nienawidzę? Potykam się i kluczę. Upadam w
pyle drogi…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-06-05)
https://www.youtube.com/watch?v=GT1W-uz7ZQE
Komentarze (3)
Proza nasączona smutkiem i samotność, choć w
niektórych fragmentach poczułam mała iskierkę nadziei,
na budzące się uczucie.. Pozdrawiam ciepło :)
Jak zazwyczaj mrocznie tu, samotnie, smutno,
refleksyjnie, obrazowo - aż namacalnie - i pięknie
napisane. Lubię takie pisanie lecz życzę peelowi
wszystkiego dobrego oraz cieplejszego spojrzenia na
siebie i świat.
Pozdrawiam serdecznie.
"homo smartfonicus" tak, to nie sen. Ciekawe, jak
będzie wyglądał człowiek za X - lat, jeśli w ogóle
będzie wyglądał (istniał). Wracając jeszcze do wiersza
Twego, nie tylko Ty Arsisie upadasz, ale chwała Tym
którzy mają jeszcze ochotę powstać, ha ha!
Pozdrowionka.