Jak dobrze, że świt nadszedł...
Stanę na zboczu wzgórza zielonego jak
jezioro, gdy zakwita.
W rozpostarte ramiona złapię wiatr.
W rozwiane włosy schwytam ostry powiew
Tatr.
Zwrócę twarz w stronę słońca, by natchnęło
mnie, gdy świta.
Roztańczonym pląsem pośród rosy trawy,
Zmyje z siebie tamtą mnie, ten typ
nieciekawy
Kobiety, która ciągle smutkiem zrażała.
By niepotrzebna nad niczym zaduma się już
nie zdarzała.
Rumianku pachnącego i kolendry nazbieram
pełne kiście,
By przez życie za ich zapachem móc iść
przejrzyście.
By mnie zapach wiódł na wzgórza te,
Bym nie zapomniała, że na nowo odrodziłam
się...
Na obszarpanym od erozji wzgórzu
zaśpiewam,
Nową pieśń gdzie życie me ma nowy start.
Odrodziłam się na nowo, to już inny świat,
inna ja.
Jak dobrze, że świt nadszedł, świt
najdłuższa pora dnia...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.