KALORYFER.
dzień, śniadanie, czas wyjść z psem
pisk wykluwa się za oknem
w telewizji wiadomości
kawa, okulary, pościg
niebo jasne, niewidoczne
i znów te ulice tłoczne
przez myśl nie przemyka Tobie
kaloryfer -zimny trup.
Bez wyrazu biała skrzynia
może dumnie?
może skromnie?
wisząc pociesza cieplutko
czasem buty
czasem spodnie
wszystkie ubrań smutnych łzy
kaloryfer zaczaruje
tak, że zamienią się w mgły
i pofruną sobie w górę.
Dobra z niego więc istota
cichy, oddany okrutnie
chyba dusza się tam chowa
w tym równiutkim, białym pudle
Nocą tak smętny i blady
trzyma się kurczowo ściany,
że gdy pocił by się, pewnie
cały był by potem zlany
i gdy niebo gwiazdy tworzy
i gdy Cisza się wytworzy
kaloryfer nic nie powie
tylko płacze kropelkami
równiuteńko
jak mój oddech
tak samotnie
wisi prosto
by znów rankiem na baczności
przy ścianie w tej swej godności
wysłać ciepło,o którym my
i tak w ogóle nie myślimy.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.