Karawan wyznania wiary
ze swoim władcą wędruje
przez pustynie życia
sucho tu
wietrznie
wszędzie życia piach
i susza duszy
idą ze mną inni
lepsi wyżsi potężniejsi
lecz z zamkniętymi oczyma
i ze świętą obłuda na ustach
aż pewnego dnia
karawan się zatrzymał
złoto brylanty świecidełka
wysypały się w piach
w błoto ohydne
i wypełniły łapska
lepszych
dla tych badziewi
zostawili pana
króla
a on pojechał
ale ja sługa wieczny
nie zostawiłem go
bo wiedziałem
bo czułem
ze swojego pana
nie mogę opuścić
lecz musze zawsze iść z nim
choćby oczy nie widziały
uszy nie słyszały
a serce nie istniało
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.