Kora drzewa
Przestaje słuchac ,przesteje marzyć
Oglądac wymysłonego zachodu słońca
Chce zapomnieć te wspaniałe rysy twarzy
Gdyż kazda myśl jak ogień kaleczy swym
gorącem
Niczym śćiete drzewo trwoni swe łzy
-zywicę
Wypada niezywy zielony włos - liść
Myśle o tym drzewie lecz go nie widzę
Nic mnie tu nie trzyma wiec musze iść
Tam gdzię tętnią zyciem wszelkie łąki
Gdzie płatek jest płaszczem łodyg
On wie ze w trudzię kwitną młodę pąki
Gdy rozsypują sie na proch dwie potęzne
kłody
A ja chce się wpatrywać w korę drzewa
Lecz ona nie lubi mojego wzroku
Gdyż nie tylko do szcześcia słow
potrzeba
Tak jak owocom soku
Ja tym długim sierpem przetne wszelkie
chaszcze
Które stoją mi na drodzę
Lecz ja nie mogę ich zniszczyć,ja je
głaszczę
Podnoszę rozsypane liście na ziemskiej
podłodze
Dlaczego przez moje słowo
Uciekają oczy i mysli
Głowa która chce ukazać mi gest bedący
odmową
Kwasnym srodkiem wiśni
Lecz nie wszystko czego pragnę musi
istnieć
Mi pozostaje ta krwawa chwila
rzeczywista
Która tak wolno przeciez kwitnie
Wręcz zastyga i troche przyschła
Przecież na morzu jest tyle fal
Każda szumi inaczej w umysłach muszli
Co twarda w swym postanowieniu jak stal
Mimo ze wnętrze się kruszy
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.