Krzysio, cz.4/7
wspomnienie
cd.
– Krzyś – zacząłem ponownie. Nie
dokończyłem. Kawalerski odwrócił się nagle
do tyłu, gwałtownie wstał i zaczął biec po
dachu w stronę końcowej, krótszej ściany
budynku, przeskakując jak kangur nad
rozciągniętymi poziomo drutami odgromowymi.
Wrzeszczał przy tym wniebogłosy. Sekundę
później zobaczyłem też biegnących za nim
Szedłowskiego i Deduka. Byli od Krzysia nie
więcej niż dwa metry. Tylko dwa metry, niby
bardzo blisko, ale jednak za daleko.
– Koce! – krzyknąłem w stronę Zabłockiego.
Nie musiałem; cztery zespoły już biegły w
ślad za Kawalerskim. Ledwie odskoczyłem
przed nimi pod ścianę.
Do skraju budynku było z trzydzieści
metrów. Krzysio nie dał szansy goniącym,
był od nich drobniejszy i szybszy. Dobiegł
do skraju, zatrzymał się i krzyknął:
– Bo skoczę!
Uniósł jedną nogę do góry, zachwiał się i
zaczął machać rękoma, aby utrzymać
równowagę. Ścigająca dwójka junaków
zatrzymała się kilka metrów od niego. Serce
podskoczyło mi do gardła.
– Krzyś, dobra, stań spokojnie. Nie ruszą
cię. – Podbiegłem również bliżej. –
Szedłowski, Deduk, zostawcie go.
Zejdźcie.
– Skoczę! Niech odejdą, bo skoczę! – Tym
razem w jego głosie nie pobrzmiewała już
nuta śmiechu.
– Krzyś, oni już schodzą. Przecież widzisz.
– Początkowo nie zareagowali, stali w
miejscu, więc ponagliłem ich gwałtownym
ruchem ręki. Wreszcie się odwrócili i
znikli mi z oczu za krawędzią dachu.
Kawalerski przez chwilę patrzył za nimi,
potem siadł na jego brzegu z nogami
opuszczonymi w dół, jak poprzednio.
Spojrzał na mnie i krzyknął, ze złością w
głosie:
– Oni chcieli mnie skrzywdzić!
– Co ty gadasz, przecież Deduk jest twoim
kumplem. Chciał z tobą tylko pogadać.
– A Szydło?! Ja go nie lubię! – Wyciągnął
rękę, oskarżycielsko wskazując za
siebie.
– Szedłowski? – Udałem zdziwienie. – To
twój kumpel go wziął, bo Deduk sam bał się
po dachu chodzić.
Krzysio spojrzał na mnie, znowu przekrzywił
głowę, jakby się zastanawiał. Nagle wstał i
zaczął maszerować wzdłuż dachu samym jego
skrajem, wysoko wyrzucając nogi w górę i
energicznie wymachując ramionami.
Jednocześnie rozpoczął, w rytm swojego
marszu, podśpiewywać głośno: „tam, taram,
tam, taram, tam, taram…”.
„No nie! Zaraz zahaczy o druty odgromówki i
poleci…” – przemknęła mi myśl. Odwróciłem
się w stronę moich ratowników z kocami, ale
nie trzeba było ich ponaglać – już szli w
tym samym tempie, co Krzyś na dachu.
Ruszyłem za nimi. „Kiedy mu się znudzi? Jak
go przyskrzynić?” – Gorączkowo próbowałem
wymyślić sposób.
***
cdn.
Komentarze (15)
goraczka rosnie a tu trzeba działać,
czytam dalej zniecierpliwiona
:)
Jesteś Andreasie. Jesteś przy tym wyjątkowo małomówny.
Czyżbyś miał protoplastóww wśród Spartan? ;)
:)
Mariat, lepiej naucz się wstrzymywania oddechu bez
komplikacji zdrowotnych... Może się jeszcze przydać
;)
Agrafko, spadnie - nie spadnie... zobaczymy. Jak się
pewnie domyślasz, wcześniej nie ujawnię ;)
Również pozdrawiam.
Czyli nie spadnie, bo byś tego tak nie przeciągał ;-)
Podoba mi się, że wciąż to ma znaczenie. Pozdr.
Ja też jestem ciekawy ;)
I nie oddychałam przez minutę - ot co narobił Twój
podopieczny.
W takim razie nie wyprzedzam już faktów i czekam na
ciąg dalszy z ciekawością jak to się skończy...:)
Widzisz, Krzysio nie miał równo poukładanych klepek
pod kopułką... czasem mu "z niczego" jedna z klepek
podskakiwała i odbijało. Nie było powodu...
Ja nie wiem, co bym zrobiła w tej sytuacji, nigdy nie
znalazłam się w takiej, ale próbowałabym dowiedzieć
się z jakiego powodu chce skoczyć, co się takiego
stało, czasami rozmowa przynosi ukojenie, Krzysio
ewidentnie próbuje zwrócić na siebie uwagę i się
wygadać, w przeciwnym razie już dawno by skoczył...tak
myślę...
JoViSkA, tak myślisz? Mamy czekać do wieczora, aż
Krzysio może zgłodnieje? Tak byś zrobiła? ;)
Również pozdrawiam :)
Może zgłodnieje i się rozmyśli...:))) Pozdrawiam
Zdzisiu :)
Anno, wtedy jeszcze bardziej... Znaczy rosło.
napięcie rośnie...