List od Lesi (odc. 25)
Teraz wrócę do otrzymanego wtedy listu od
Lesi (z którego początkowo ogromnie się
ucieszyłam, ale na końcu zawierał bardzo
złą wiadomość o śmierci jej mamy).
List był napisany wcześniej, ale doszedł do
mnie dopiero w pierwszej połowie maja
1943r. Dołączona była mała kartka z
życzeniami wielkanocnymi, którą
najwyraźniej Lesia namalowała sama.
Od razu zorientowałam się, że jest w nim
ukryta jakaś tajna wiadomość. Przyszedł na
mój adres do Turzyńca, ale ponieważ mnie
tam już nie było, to przywiózł mi go
Władek, który przyjeżdża do mnie do
Przedcza dość często w odwiedziny,
najczęściej w niedzielę. Raz na dwa lub
trzy tygodnie się tutaj widzimy. A także
wtedy, gdy ja czasem dostaję wolne, w
niedzielę raz na dwa miesiące, i jadę wtedy
do swojej rodziny w Turzyńcu. O Władku
napiszę później, a teraz o liście od
Lesi.
W czasie naszego powrotu do Włocławka Lesia
nauczyła mnie rozwiązywania szyfru, jakim
posługiwała się ona, jej mama i brat
Grzegorz, więc teraz bez większych
problemów sobie z tym poradziłam. Ta
wiadomość – hasło powinna zawierać 11
sylab, bo taka była data wpisana na
początku. Musiałam te sylaby znaleźć i
złożyć je razem do siebie, co utworzyło
rozwiązanie. List był napisany tak, jak
poniżej (nie przytaczam wszystkich słów,
tylko znaczną jego część, trochę pomijając
część środkową). Lesia pisała go z przerwą,
spowodowaną chorobą i śmiercią Mamy,
dlatego to była taka ciężka i niedobra w
sumie dla mnie lektura.
„Michałowice k. Warszawy, 11 marca 1943r.
Kochana Mario!
Piszę do Ciebie ponownie, mimo że nie
otrzymałam od Ciebie żadnej odpowiedzi na
moje poprzednie listy. Pokładam nadzieję,
że Chrystus i Jego Matka czuwają nad Tobą i
nic złego Ci się nie stało. Mając tę ufność
nie zamartwiam się zanadto, wierząc, że
jesteś w dobrym zdrowiu.
Tym razem mam też wielką nadzieję, że
otrzymasz w Turzyńcu ten mój list, bo
przesyłam go jak gdyby przez prywatnego
posłańca, dzięki uprzejmości pewnej osoby.
Wyobraź sobie, że szczęśliwie odnalazłam
swoją Mamusię, ku naszej obopólnej ogromnej
radości. Jesteśmy teraz razem z nią w
gościnie od ponad /czterech/ miesięcy tu,
/u/ Stachowskich, to znaczy u Mamy siostry,
jej męża i ich córek, moich kuzynek.
Mieszkamy z Mamusią na poddaszu ich domu.
Ja mam stąd niedaleko do kolejki, parę
kilometrów, chyba /trzy/. Jeździ dość
/czę/sto, można nią dojechać szybko i w
miarę wygodnie do Warszawy.
Odnalazłam Mamusię, pytając o Nią najpierw
u mojej innej Cioci, na Targówku. Tam się
dowiedziałam, że moja Mama jest w
Michałowicach pod Pruszkowem. Ogromnie
byłyśmy szczęśliwe, gdy w końcu się
spotkałyśmy i uściskałyśmy. Nie muszę Ci
chyba powtarzać, jak kocham swoją Mamusię,
niezwykłą i wspaniałą kobietę, i jak za Nią
tęskniłam przez tych kilka miesięcy.
Mam dla Ciebie, kochana Mario, kilka nowych
wiadomości. /Pierwszą/ już /dzie/lę się z
Tobą od razu, bo jest pewna – mam wreszcie
pracę, na kolei. Sprzedaję bilety w kasie
kolejowej na Dworcu Głównym. Muszę
dojeżdżać na różne godziny pracy,
przeważnie co dzień lub /dwa/. Muszę /Ci/
więc opisywać, dlaczego ta kolejka
dojazdowa jest dla mnie takim zbawieniem?
Mama ostatnio chorowała i dlatego cały czas
się nią opiekowałam. Teraz już jest jednak
lepiej. Mama wychodzi na podwórze, kręci
się przy kwiatach doniczkowych, których
pełno jest w domu. Pielęgnuje je razem z
Ciocią Anną, która czasem do nas tu
przychodzi na górę i rozmawiamy sobie
wszystkie razem.
Jesteśmy tu już ponad /cztery/ mies.,
wierzę, że /bę/dzie z Jej zdrowiem coraz
lepiej.
Niedaleko od domu rosną /cztery/ okazałe
/dę/by, co przypomina nam obu nasz park.
Niedaleko jest też las, kilka razy już tam
byłam na spacerze.
/Dziesięć/ dni temu miałam zły sen, że moja
/sio/stra spadała z jakiejś góry, a ja nie
mogłam jej pomóc ani zatrzymać. Wiesz
przecież, że nie mam siostry, /jedną/
sio/strą/ dla mnie jesteś Ty. Często myślę
o Tobie, zawsze pamiętam, jaka jesteś dobra
dla mnie i dla innych. Dlatego ten sen był
taki niedobry, nieprzyjemny, obudził mnie w
środku nocy.
Mario, mam wielka nadzieję, że jesteś
zdrowa i nic Ci nie grozi. Jak możesz, to
odpisz mi jakoś, bym się upewniła o tym.
Już kiedyś mi śniło coś takiego o mojej
Mamie, strasznie to nieprzyjemne uczucie.
Nawet nie wiesz, jak bardzo potrzebuję
Twojej obecności, bo nikt nie potrafi tak
ukoić mojego bólu i smutku, jak Ty
potrafisz. Znamy się dopiero niecały
/jeden/ rok, /ja/ zaś sobie wciąż myślę o
tym, ile mamy już wspólnych przeżyć!
Wyobraź sobie, że już dawno temu, w zeszłym
roku, wrócił z Ukrainy syn takich trochę
dalszych, tutejszych sąsiadów. Kiedyś wujek
Stachowski powiedział Mamie o tym
sąsiedzie, co wrócił i że był on gdzieś pod
Lublinem i Lwowem w końcu tamtego września.
Widział różne sytuacje na froncie, często
dramatyczne i tragiczne. Okazało się, że
Mama bała się mi o tym powiedzieć, w końcu
jednak to zrobiła. Natychmiast poprosiłam o
rozmowę z nim, miałam nadzieję i chciałam
się czegoś dowiedzieć o Tadeuszu, może
jakimś cudem coś wiedział ten sąsiad.
On jest szeregowym żołnierzem i dlatego
udało mu się uniknąć aresztowania przez
Ruskich. Widział wtedy, jak oddział wojska
rosyjskiego aresztował i prowadził jeńców
polskich. Była także w dworze, a właściwie
pałacu, jakaś strzelanina, zamieszanie,
podobno część jeńców uciekła. Potem
Rosjanie rozstrzelali w nocy co najmniej
/trzy/ osoby: /do/minikanina czy też
jezuitę, który był tam przypadkowo,
ziemianina - właściciela majątku oraz jego
żonę. Kazali potem okolicznym chłopom
pogrzebać zabitych przy stawie (*).
Zabili jeszcze kogoś, chyba kogoś z tych
jeńców, zanim wszyscy razem odeszli stamtąd
nad ranem - Ruscy i nasi żołnierze, jeńcy.
Było wśród nich także około /piętnastu/
oficerów. Rosjanie złapali ich gdzieś pod
miastem /Lwów/, potem wszystkich
poprowadzili gdzieś, nie wiadomo gdzie. Ten
sąsiad mówił, że wśród oficerów trzech było
artylerzystów, czyli tak jak mój Tadzik.
Ale to chyba tylko przypadek. Strasznie to
smutne, te losy nas wszystkich, naszej
Ojczyzny i naszych żołnierzy.
Rozczarowała mnie ta rozmowa, bo niczego
konkretnego się nie dowiedziałam. Będę
czekała dalej na jakąkolwiek wiadomość.
Gdybyś tu była, to byśmy się razem
pomodliły w tych naszych wszystkich
intencjach, o których Tobie i mnie wiadomo.
Na pewno by mi to przyniosło ulgę.”
Straszne rzeczy opisała Lesia, tragiczne.
Zabicie trojga niewinnych ludzi, tylko
dlatego, że są Polakami, to okropna
zbrodnia. Nie tak dawno w tych niemieckich
gazetach, wydawanych po polsku na Kujawach,
które nazywamy "gadzinówkami", głośno było
o odkryciu wielkiej ilości zabitych
polskich oficerów, jeńców zatrzymanych we
wrześniu 39 roku, w zbiorowych grobach w
Katyniu gdzieś w Rosji. Hitlerowskie
"gadzinówki" oskarżają o to Ruskich.
Niektórzy z naszych uważali to za kłamstwo,
bo nie mieściło się w głowie, by można było
w taki sposób mordować niewinnych jeńców.
Lecz inni mówili, że tak wielkie zbrodnie
komuniści popełniają na narodzie polskim,
że ta jedna więcej to nic takiego dla tych
morderców. Ludzie mówili, że sowieci na
zdobytych polskich ziemiach kresowych
zabijali wielkie masy Polaków, wywozili na
Sybir, zabierając domy i wysiedlając całe
rodziny.
Jak pomyślałam sobie o tym, że przecież
Lesia też o tym wszystkim słyszała, o tych
zbrodniach, a teraz jeszcze o tym Katyniu,
to ogromnie jej współczułam, bo przecież
już czwarty rok biegł, jak nie miała żadnej
wiadomości o swoim narzeczonym Tadeuszu.
Najgorsze przypuszczenia mogły jej w takim
przypadku się nasuwać i podziwiałam ją, że
tak to wszystko dzielnie znosiła.
Wracając znów do listu - dalej napisała
jeszcze kilka zdań o sobie, że jest zdrowa
i całkiem dobrze się tam czuje i tak dalej.
Potem nastąpiła ta przerwa w pisaniu listu,
a poniżej zaraz zacytuję dalszą, końcową
treść listu, ale najpierw napiszę i
wyjaśnię hasło-wiadomość, jaką w końcu
odczytałam: „uczę dzieci będę siostrą ja do
Lwów”.
Takie hasło wynikało z tych sylab, które
sobie oddzieliłam ołówkiem na innej kartce
małymi pochyłymi kreseczkami. Każdą taką
oddzielną sylabę, a miało być ich 11, bo
taka jest cyfra na początku w dacie,
należało szukać biorąc pod uwagę liczebniki
je poprzedzające, ale tylko te zapisane
literami. Też je sobie oddzieliłam
pochylonymi kreseczkami, aby było łatwiej
mi to odczytywać. Jeśli na przykład
pierwszy taki liczebnik to było słowo
„czterech”, to należało odliczyć cztery
sylaby. Następna, piata, była pierwszą
sylabą w szukanej wiadomości, a miało być
ich wszystkich, jak już napisałam,
jedenaście. Poradziłam sobie bez większego
problemu z całością, natomiast przez długi
czas nie umiałam tego wszystko sobie
wytłumaczyć.
„Uczę dzieci” – to akurat dla mnie było
jasne, że pewnie gdzieś robi to potajemnie,
przecież jest nauczycielką. U nas w
Skalińcu też słyszałam, że nauczyciele
uczyli na tak zwanych tajnych kompletach,
również we Włocławku, Brześciu, Kłobi i
innych miejscowościach. Bardzo to było
niebezpieczne, bo Niemcy byli bezlitośni.
Jak kogoś złapali, to prawie na pewno
wysyłali potem do Oświęcimia lub innego
obozu.
„Ja do Lwów” – trochę było to
niegramatyczne, ale w takim haśle trzeba
było czasem coś pokombinować, by zrozumieć.
Tu akurat było to jasne, bo Lesia wcześniej
opisała to wszystko, co dotyczyło powrotu
tego sąsiada z Ukrainy. Zaskoczyło mnie to,
że ona jednak tam jadzie, nie wiedziałam
przecież, w jakim celu. Pewnie była w tym
jakaś trudna do wyjaśnienia zagadka, więc
tylko pomodliłam się o to, by nic się jej
nie stało.
Najtrudniej mi poszło ze środkiem hasła:
„będę siostrą”. Nie mogłam tego zrozumieć,
przez trzy dni zastanawiałam się, co to
może znaczyć. Czy będzie siostrą zakonną, a
więc wstąpi do klasztoru, czy czegoś
podobnego? Nie bardzo mi to do niej
pasowało, bo przecież cały czas czekała na
powrót swojego Tadeusza, nie traciła
jeszcze w to wiary. Zresztą w tamtym czasie
nie było to takie łatwe wstąpić do zakonu,
chociaż w Guberni było możliwe. Potem
pomyślałam, że może „będę siostrą” oznacza,
że ma wrócić jej brat Grzegorz z Anglii i
napisała mi o tym tak, że musiałam trochę
nad tym pogłówkować. Jeszcze inna możliwość
była taka, że ma zamiar pracować w jakimś
szpitalu jako siostra, czyli pielęgniarka –
ale przedtem musiałaby się przecież tego
zawodu choć trochę nauczyć! W końcu dałam
spokój, uznając, że to „będę siostrą” nie
było w tym momencie takie ważne, a i tak na
pewno tego nie zrozumiem.
Dalsza, ostatnia część listu zawierała
tragiczną wiadomość. Napisała ją
najwyraźniej po kilku dniach, bo była
podana nowa data (Wielkanoc 25 kwietnia).
Próbowałam szukać dalej jakiegoś drugiego
hasła, bo tak też mogło być. Była podana
nowa data, ale miesiąc cyfrą rzymską, więc
nastąpiła zmiana metody szyfrowania. Trzeba
było znaleźć 12 sylab, bo tyle liter miały
razem pierwsze dwa wyrazy napisane zaraz po
dacie: „Kochana Mario”.
Należało szukać sylab w drugim, trzecim,
piątym i siódmym zdaniu licząc od
pierwszego zdania w liście, a następne znów
w drugim, trzecim, piątym i siódmym zdaniu,
licząc tym razem od następnego zdania i tak
dalej. Należało szukać sylab w danym zdaniu
odliczając ich tyle, ile liter liczy
pierwszy wyraz w danym zdaniu i biorąc do
hasła następną występującą. Najpierw nie
potrafiłam odczytać, coś mi się pomyliło.
Dopiero za drugim razem odszyfrowałam - jak
wydawało mi się, że trafnie. Ta ostatnia,
dopisana po kilku dniach część listu,
brzmiała tak (dla ułatwienia znów na innej
kartce napisałam cyferki i pochyłe
kreseczki):
„25.IV.43.
Kochana Mario, moja Przyjaciółko i
Siostrzyczko, pomódl się także za duszę
mojej kochanej Mamusi.
/2/Nadzieja/ mówiła mi, że moja /Ma/musia
wyzdrowieje, że będzie Jej coraz lepiej.
/3/Jednak/ okazało się /być/ inaczej w
rzeczywistości.
Mamusia poczuła się w nocy gorzej, a
następnego dnia jeszcze gorzej.
/5/Mimo/ nieznacznej /po/prawy przed dwoma
dniami, teraz było już inaczej.
Pobiegłam ile sił w nogach do tutejszego
doktora, pana Marciniaka.
/7/Całe/ szczęście był, /wsta/wał dopiero
co z łóżka, ale zaraz przyszedł do Mamy.
Była rozpalona, miała wysoką gorączkę i
trzęsła się od dreszczy.
/2/Doktor/ wykonał bada/nie/ i powiedział,
że to zapalenie płuc i jeśli organizm
wytrzyma ten dzień i potem noc, to Mama
będzie żyła.
/3/Mamusia/ wołała w gorączce: /Pol/dek!
(tak miał na imię tata), Grzesio! Lesia!
Karolek! Trzymałam ją za rękę do końca,
tak jak Ona mnie, gdy byłam mała i
chorowałam.
/5/Biedna/, swe oczy miała /skie/rowane do
góry, drżała i szybko oddychała.
Potem się uspokoiła, gorączka zaczęła
ustępować i wkrótce zasnęła.
/7/Skonała/ jeszcze w nocy, kiedy /ka/żdy
jej oddech był coraz słabszy.
Byłam przy niej cały czas, a rozpaczliwość
mojej sytuacji dotarła do mnie nad ranem,
gdy około czwartej zostałam sama na tej
ziemi.
/2/Odchodziła/ w ciszy, mą modlitwę do Boga
/tyl/ko było słychać.
/3/Jeszcze/ kilka godzin wcześniej
/ros/nącą gorączkę miała, która potem
zaczęła spadać.
Tuż przed śmiercią jeszcze raz spojrzała na
mnie, uśmiechnęła się i wyszeptała:
„Lesia”.
/5/Zasnęła/ już tak na wieczność, a /ja/
zostałam sama.
Patrzyłam na jej wychudzoną twarz w tym
bladym świetle lampy, na te piękne oczy,
zawsze takie kochające.
/7/Wcześniej/ ksiądz dał ostatnie
namaszcze/nie/ w poprzednim dniu.
Boże, jakie jest to wszystko teraz smutne.
Trzymałam jej dłoń, siedząc przy łóżku z
głową wtuloną w poduszkę koło jej twarzy.
Nie pojechałam do pracy (jakoś się
wytłumaczyłam, miałam przecież dokument -
akt zgonu).
Na pogrzebie w piątek przed Niedzielą
Palmową było tylko kilka osób, w tym ksiądz
i dwaj grabarze. Nie możesz być tym
zdziwiona wiedząc, że przecież nie wolno na
pogrzeb przychodzić nikomu, oprócz bliskiej
rodziny, a poza tym mało osób nas tutaj
znało. Całe szczęście, że chociaż słońce
świeciło, jakby specjalnie dla mojej
ukochanej Mamusi.
Tych bliskich miała tutaj przecież
niewielu, tylko ja i wujostwo Stachowscy z
córkami. Ciocia z Targówka nie dojechała,
chociaż specjalnie do niej pojechałam, by
zawiadomić. Okazało się, że jest też mocno
chora. Powiedziała, że przyjedzie na grób
Mamy w późniejszym terminie, jak
wyzdrowieje. Uściskała mnie i popłakałyśmy
się razem.
Byłam dzisiaj w pierwszy dzień Świąt w
kościele, modliłam się za Mamusię i także
za Ciebie. Smutna msza Zmartwychwstania
Pańskiego, bez procesji. Ludzie trochę
śpiewali, ale nie słychać było w tym
radości i wzniosłości tych tak bardzo
niezwykłych Świąt, znanej nam z naszych
domów rodzinnych.
Śniadanie wielkanocne zjadłam u wujostwa
Stachowskich, były też ich dwie córki.
Wszyscy traktują mnie w tych dniach bardzo
serdecznie, jestem im za to bardzo
wdzięczna.
Mario, dzielę się z Tobą w sposób
symboliczny jajeczkiem, w ten świąteczny
dzionek Wielkanocny. Myślałam o Tobie, że
może chociaż Ty jesteś szczęśliwa na tyle,
na ile można być w tych trudnych czasach.
Bardzo tęsknie za Tobą, Mario, i jest mi
teraz szczególnie bardzo ciężko samej, bez
Mamy.
Bardzo mi przykro, że Ci o tym wszystkim
musiałam napisać.
Na pewno zasmucisz się taką wiadomością,
jakby nie było niespodziewaną. Płaczę tutaj
ukradkiem, myśląc, że jednak Mamusia jest
już teraz u Pana Boga, może razem z moim
Tatą. Wiem, że Bóg miłosierny już Ją
przyjął do siebie.
Mario kochana, kończę już ten mój smutny
list. Proszę Cię o modlitwę i żebyś uważała
na siebie. Mam ogromną nadzieję, że się
kiedyś spotkamy, może niedługo.
Pozdrawiam Cię najserdeczniej i ściskam.
Jeśli możesz, to odpisz, bardzo Cię o to
proszę i czekam.
Twoja kochająca Cię Lesia.
P.S. Pozdrów i uściskaj ode mnie także całą
swoją kochaną Rodzinkę, zwłaszcza Mamę i
Tatę, a także Władka. Pisz do mnie na
kopercie Leokadia Stachowska, na pewno mi
list oddadzą”
Bardzo się wzruszyłam. To był pierwszy
list, jaki od niej kiedykolwiek otrzymałam.
Szkoda, że tak smutnie zakończony, ale
jednocześnie był taki piękny i pełen ciepła
i dobrych uczuć, zwłaszcza wobec mnie i
wobec jej zmarłej Matki. Kolejny raz
pomyślałam, że Lesia naprawdę traktuje mnie
jako przybraną siostrę, zwłaszcza że nie
miała nigdy prawdziwej, a teraz tylko
został jej brat Grzegorz i narzeczony Tadek
(nie znała wtedy losów ich obydwu, nawet
mogła nie być pewna, czy żyją). Ja też ją
tak traktowałam, bo przecież także moja
jedyna siostra, kochana Kinga, zmarła kilka
lat temu.
Za drugim razem odczytałam też hasło z
drugiej części listu – „ma być powstanie
polskie Katyń Rosjanie” (zamiast Katyń
wychodziło słowo „katyl”, ale bez problemu
się domyśliłam). Nie wiem, o jakim
dokładnie powstaniu pisała, bo przecież
trwało ono w getcie (o czym mówiło się
ostatnio także po cichu tutaj, na
Kujawach), ale skoro napisała, że „polskie”
– to nie mogło chodzić o to, a
prawdopodobnie o inne, pewnie w jakiejś
przyszłości. Lesia wplotła imię swojego
taty Poldek, chociaż wiedziałam, że w
rzeczywistości miał na imię Franciszek.
Potem dowiedziałam się, że takie imię nosił
jej dziadek ze strony mamy, już wtedy nie
żyjący. Zrobiła tak celowo, żeby pasowało
do treści przekazywanego hasła, gdzie
potrzebna była jej sylaba „pol”. Wiedziała
też i o zbrodni w Katyniu, tak jak i u nas
Niemcy to rozgłaszali. Mogłam sobie
wyobrazić, jak musiała bać się wtedy o
swojego Tadeusza.
„Moja droga, kochana przyjaciółko!” –
pomyślałam sobie wtedy – „niech Cię Pan Bóg
ma w swojej opiece”. Zaraz zabrałam się do
odpisania, by choć odrobinę ją pocieszyć.
(*) „Mnie rodzice wysłali z domu, wraz z
odjeżdżającym z Przyłbic do Korczyny
Generałem Stanisławem Szeptyckim i jego
żoną, gdyż nadchodziły wiadomości, o
zbliżającej się armii sowieckiej. Rodzice
zostali sami. Zwlekali z wyjazdem, bo i
I-sza wojna się przypominała oraz jej
zniszczenia, a równocześnie niepokoili się
o synową, która z dziećmi została na wschód
od Lwowa w Dziewiętnikach. Zostali
rozstrzelani przez żołnierzy Armii
Radzieckiej 27.09.39r. wraz z uciekinierem
jezuitą o. Skibniewskim. Jak opowiadają
świadkowie, moja Matka poszła dobrowolnie
za prowadzonym na śmierć mężem”. Elżbieta z
Szeptyckich Weymanowa „Wspomnienie o mojej
Matce Jadwidze z Szembeków Szeptyckiej”
(fragment dostępny w Internecie),
Siemianice 16-17 XI 1990r.
Komentarze (11)
Ola
Wielu z tych "pedagogów" zapewne wstydzi się do
dzisiaj, że razem z ekipą komunistyczną kłamali jak z
nut o naszej historii. Tak samo było przecież o
czasach odzyskiwania niepodległości w 1918 roku,
wojnie polsko-bolszeiwckiej w 1920 oraz napaści na
Polskę 17 września 1939 roku. Dziękuję za odwiedziny,
czytanie i komentarz.
Serdecznie pozdrawiam.
Januszu nadal są ciekawe Twoje historie, które
wciągają i zarazem powiększają naszą wiedzę?
Ja o Katyniu dowiedziałam się od mojego ojca, sam mi
podpowiedział abym zadała to niewygodne pytanie panie
z historii, co uczyniłam i jakie było moje zdziwienie,
że pani od historii zareagowała tak jak powiedział mój
ojciec nakrzyczała na mnie i powiedziała, że to
kłamstwo. Ja jestem już z tego pokolenia gdzie o
Katyniu mówiono coraz głośniej, ale wciąż to był temat
tabu…
Pozdrawiam jak zawsze serdecznie, Ola:)
Madame Motylek
Janina Kraj - Raczyńska
Tak właśnie jest - wojna była i jest związana z
rozstawaniem się, odnajdywaniem, traceniem,
cierpieniem. Lesia napisała, że jej mama na pewno
spotkała się już z tatą.
Dziękuję za odwiedziny, czytanie i miłe słowa
komentarzy.
Serdecznie pozdrawiam.
Czytam z nie gasnącym zainteresowaniem.
Pozdrawiam.
Biedna Lesia.
dopiero co odnalazła mamę i zaraz
ją straciła. Smutne.
Pozdrawiam
Wanda Kosma
Amor
Dziękuję za odwiedziny, czytanie i miłe słowa
komentarzy.
Pozdrawiam.
Cóż za historia
Wspaniały fragment.
Anna
Waldi
U mnie w domu owszem było mówione o Katyniu, ale
rzeczywiście tylko "przyciszonym" głosem.
Dziękuję za odwiedziny, czytanie i komentarze.
Pozdrawiam.
miło się wraca do Ciebie Krzysztofie ..piszesz pięknie
.. o Katyniu u mnie w domu się mówiło .. lecz niewolno
było tego wynosić za mury mieszkania ..
Ja prawdy o Katyniu dowiedziałam się od ojca, w szkole
uczono nas, że to Niency wymordowali Polaków