Łzy starodrzewia.
Po starych konarach
(u szczytu) drzewa życia,
spływają dziewicze łzy.
A kogóż to, czyżby człeka?
Stygną, mętnieją,
jak wosk na świecy.
Zgasł knot. O ranna świeco.
Miedzianym świtem,
Anioł zatrzepotał skrzydłami,
opadła rosa rozbryzgana błękitem piór,
spiła męty dnia stworzenia.
Człowiek człapiąc
w słonej kałuży
gołymi stopami,
spogląda ukradkiem
przez uchyloną bramę raju.
A niech tam(wykrzyknął do siebie),
wdział bambosze i
hycnął na ziemię.
Prosząc Boga o dar niebios,
chciałby więcej, tutaj, teraz!
Spadła złota igła z nieba,
budząc czarta rogatego.
Boże, co Ja teraz zrobię?
Bóg żartuje chyba? Sobie?
Widzisz człecze, żyjesz
w moim, diabła świecie.
Podlewałem twą dusze, ciało
potem miłości w ogrodzie spełnienia,
ale tobie ciągle mało.
A więc jeśli masz odwagę
idź do diabła.
Trzyma w szponach
(podstępną, tfu... postępu) nić,
uszyj dla pokoleń drogę,
jakiej tutaj niema nikt!
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.