M1
umywam ręce w szarym mydle nie ręczę za
siebie
kac moją matką z wiecznie bolącą głową i
ojcem
wychowującym na człowieka jak przystało
pokoje niepokoją progi za skromne dla
mieszkania
czynsz płacić trzeba a płaca marna na te
czasy
upadam na klatce schodowej matka żywa
jak z obrazka nieżywa jak na płótnie
panie dozorco dobrze żeś ocucił
tyle spraw do załatwienia
słoneczne przesilenie w pocie ociekającym
czoło
muszę uważać na udary i nisko latające
ptaki
upadam po raz drugi boleśniej bo beton
twardszy
od desek słychać śmiechy i upadam jeszcze
niżej
a to wiatr w oczy strach przed nimi wstaję
niby
poprawiając buty wiążę ciasno jak nie
trzaśnie boso
zaraz dzień zawiśnie na przydrożnej
latarni
idę do baru zamieniając co szklankę wódkę w
wino
stacja piętnasta godzina piąta na ranem
wracam z powrotem do mieszkania
Komentarze (7)
przerażający obraz samotności upitej do
nieprzytomności ale dobrze napisany
Chłopie trzymaj się bo wyzioniesz ducha
a szkoda byłoby :))))
Pozdrawiam :)
Opisane świetnie. Temat nie bardzo /umywam ręce w
szarym mydle/ od winy - niczym Piłat, tyle ze on w
wodzie... ...tragiczny finał dla każdego, kto kiedyś
od piwa zaczynał. Pozdrawiam autora - bo pewne, że
peel nie zrozumiałby.
Nad ranem ,na rauszu rodzą się najpiękniejsze wiersze.
Wiem to z własnego doświadczenia. Gdyby jeszcze
zdrówko pozwalało...
Mocny, nielekki wiersz. Teraz to może być już tylko
lepiej. Życzę nadziei i miłości. Czas na zmiany, bo
tak dłużej nie może być.
Smutny obraz, zapijanie rzeczywistości może prowadzić
do śmierci, szczególnie w upał. Matka jak żywa patrzy
- to dobre.
Przygnębiający obraz, pozdrawiam.