Miasto: impresja IV
- Odsłona pierwsza -
Chciałbym zacząć jakoś inaczej… Idę przed
siebie… Zimny, nocny wiatr kołuje szaleńczo
wokół mnie… Szumią przejeżdżające
samochody, blaszane stwory, industrialne
widziadła… Przede mną długa droga,
rozświetlone żółtawym światłem ulicznych
latarni chodnikowe płyty, kostki… Rzucają
cienie nagie drzewa, ogłoszeniowe słupy,
ściany kamienic… Cienie wokół mnie, za mną,
przede mną, obok… Szmer przejeżdżających
samochodów łączy się z piskliwym,
gorączkowym szumem w moich uszach… Jakieś
widma i szepty… Na jawie, we śnie? Idę
przed siebie, krok za krokiem, wnikam w
rozświetloną latarniami przestrzeń… Jakie
to miasto? Nie ma znaczenia… Szklane wieże
sięgające gwiazd, mżące wewnętrznym
blaskiem konstrukcje... Przechodnie przede
mną i za mną, obok, niczym duchy, widma o
rozmytych twarzach…
Zimny, jesienny wiatr szarpie mną, dręczy…
Wznosi spod stóp żółte, zwiędnięte,
wilgotne liście, które przylegają do mojej
twarzy… Strącam je dłońmi, podążając ku
światłu… Długa ulica, szum pojazdów,
metalowy zgrzyt tramwajów w błysku
pantografów… Poprzez chemiczne zapachy
detergentów, mdlącego, przypalonego
tłuszczu z kawiarń, restauracji i barów
przebija ostra woń rozpalonej gumy… Ostre
hamowania, błękitnawe obłoki spalin…
Jasno-żółte plamy ulicznych latarni pełgają
na chodnikowych płytach, równo przyciętych
kostkach rowerowych ścieżek, asfalcie…
Targają mną cienie rozczapierzonych, nagich
gałęzi drzew… Przenikliwy wiatr… Na niebie
― pędzące donikąd ― skłębione obłoki…
- Odsłona druga -
Pomieszały mi się numery, zamiast parzystą,
idę nieparzystą stroną ulicy… Wycia
karetek, niebieskie błyskania kogutów,
czerwone migacze, żółtawe halogeny,
jaskrawe neony, kolorowe reklamowe szyldy…
Idę przed siebie… Przede mną potok
migających, zlanych ze sobą świateł,
przyśpieszone oddechy, głosy, śmiechy,
pokrzykiwania… Gdyby tak dostąpić
nieskończoności, jaskrawości blasku, tak,
jak podczas dostępowania śmierci… Coś mnie
zmusza do ciągłego ruchu, abym mógł się
zatracić w rozkoszy znikania… Zatem podążam
w nicość, pozostawiając za sobą doczesną,
gnijącą wegetację… Czuję, że rozwiera swoje
ramiona cudowne uczucie wieczności,
nieskończonego raju, uczucie, zaiste,
dziwne ― jak po jakimś narkotyku…
Staję na światłach… Przechodzę… Idę długą,
asfaltową aleją obok pustego parku… Kule
lamp, ławki, przycięte żywopłoty, schowane
w mgielnej esencji nierealne widma… Czyje?
― Niczyje… ― Nasze… Przenikam przez chłodne
światło księżyca, które pada na ceglany
mur, obumarłą wilgotną korę omszonego,
leżącego od dawna spróchniałego drzewa…
Skrzypiąca, poruszana przez nikogo furtka,
zamknięta na solidny łańcuch żelazna, kuta
brama… Jakaś postać… ― nie, to złudzenie
stłumione mgielną zasłoną… Podchodzę… ― i
z lękiem dotykam sennej wyobraźni… ―
bladych ust, niewidzących oczu, co gasną…
- Odsłona trzecia -
Pusty tramwaj dudni swoją żelazna potęgą na
betonowym moście… Przejeżdża wstrząsając
całą ziemią… Niknie za zakrętem, chowając
leniwie swój lśniący, jaszczurczy, zgięty
na przegubie ogon… Płonące światłem biura
są jedynie pozostałością czasu, który
umiera nieubłaganie na moich oczach…
Przygaszone, bądź całkowicie ciemne witryny
sklepów są jedynie atrakcją dla
niespokojnych majaków… Liczę uliczne
latarnie, pomiędzy nimi nagie, smukłe
topole… Sunie ulicą ciężka, dzwoniąca
poluzowanymi blachami maszyna. Jej wirujące
szczotki wzniecają pył, zmieszany zapach
detergentów i dławiących nozdrza spalin…
Przejeżdża wolno, niczym jakiś obły,
prehistoryczny stwór…
Zaparkowane samochody spoglądają na mnie z
poboczy martwymi oczami… Skamieniałe
wytwory industrializmu… Zamiera w sobie
czas, w swojej dziwnej, nieustalonej
substancji. Idą przez ciszę przeciągle
gongi i tykania, zgrzyty zegarowych
mechanizmów na murowanych wieżach…
Stłumione mokrym, padającym śniegiem
oddechy, bicia serca, oddalające się
niespiesznie kroki…
(Włodzimierz Zastawniak, 2021-11-27)
https://www.youtube.com/watch?v=RScZrvTebeA
Komentarze (2)
Witaj,
Niesamowite obrazy, i emocje, działają, na odbiorce.
Pozdrawiam.;)
Przeczytalam z ciekawoscia. Plastycznosc przekazu
zachwyca. :)