Modlitwa spalonego ciała
Żeby chociaż była ta pewność, że ciemność
przyniesie sen.
Siedząc przy drewnianym stole, trzymając w
ręku pusty kielich, dla którego nie
znalazłam męskiej dłoni, by nalała
wina,wpatrując się w pusty talerz, tonąc na
krześle, zamyślona jak zawsze.
Bez dźwiękowo wymawiając twoje imię,
przeklinając Cię za obietnice niespełnione
i kochając zupełnie bezinteresownie,
tęskniąc za najmniejszą częścią twojego
ciała, za zwykłym zderzeniem naszych
źrenic.
Dlaczego nie wybrałeś łyżki by napawać mnie
miłością, lub widelca by karmiąc mnie
dodawać sił, tylko nóż i wbiłeś w plecy.
Cios twój nie przyniósł śmierci, nie
przyniósł końca, ruch twój zdradziecki
zadał ranę bardziej wymowną niż głębia oczu
cnotliwych, niezgorszonych.
Zadał ranę boleści nieskończonej, smutku
wieczystego.
Zadał ranę tworzącą większy pożar niż
Neron.
Choć może miałeś prawo: dałeś życie i mi je
odebrałeś zupełnie tak samo szybko-tak
niespodziewanie.
Miłość ma wybacza, choć i tak szczęśliwa
nie będzie, a jednak choć to niepojęte i
tak Cię kochać na wieki będzie.
Komentarze (1)
wiersz pełen bólu i smutku,tylko wino nie pomoże:(
białe wiersze to nie mój konik, ale jakoś forma
mogłaby być inną, może coś poskracać? pozdrowienia