W moim domu straszy...
Wiersz autentyczny, chociaż do bani Lecz co to wczoraj było-Kochani!
Dość ciężki miałem wczorajszy dzień,
Nie będę, co i jak wymieniał.
Gdy ległem w łożu słyszę, że cień
Ma żonka widzi, czuje powonienia.
Więc jak szalona wącha pokoje,
U syna, córki w sypialni naszej.
Ja na amory psiakrew się stroję,
A ona wrzeszczy, że brat ją straszy...
Wyraźnie czuje zapach nieświeży,
Niby ser zgniły, może i zwłoki...
Włos na kobiecie mojej się zjeżył,
A ja myślałem, że zerwę boki...!
Lecz nic nie mówię, czekam reakcji,
A ta modlitwy błagalne wznosi.
Tak sobie myślę, już nici z akcji,
Odgadłem, poszła spać do Małgosi.
Rano z blondynką mam mieć zajęcie,
Więc pomyślałem pal licho branie?
Tylko drapnąłem się ja po pięcie...,
I Morfeusza proszę o spanie.
Rankiem zabrałem się do blondynki,
Patrząc na lica mej połowicy.
Palec bym urżnął swój, zamiast szynki,
Śmiech mnie ogarnął, że huk w piwnicy!
Gdy gdzieś odeszła, pytam się synka,
Maćku: czyś trawki czasem nie palił?
A on się śmieje, co za rodzinka;
I mi oznajmił, co on odwalił!!
Był na marszrucie długiej i znojnej,
Zasnął na TV w ubraniu, w butach.
Gdy żona spać szła tedy on zdjął je,
I tak poznałem bajkę o duchach...
Na razie sekret my obaj znamy,
Niech się pomodli siostra za brata.
Wieczorem z wszystkim ją zapoznamy,
By nie myślała o końcu świata...!
Dla żonki, pod wieczór Dziś ja będę straszył...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.