Monolit płaczu
Wspięty pod góry rąk
monolit płaczu.
Ramiona rozpostarł jak orzeł,
nad ziemi gorzkiej plugawym obliczu.
Spragnione stepy sączyły
gęsty, purpurowy płyn żywota.
Tępe widma ludzkie,
co krew ich jak kwas płynąca.
Uśmiechy ich dzikie,
szarpały nagie, krzyczące ciało.
Twarze bezkształtne i puste
snuły smutne zatrucie.
Tak ze spuszczoną głowiną
wbrew światu,
z oczyma duszącymi nadzieje,
w szepczących mgłach pana dotykał.
Łzy ciężkie jak ból
koiły rozpaloną, dziko piszącą glebę.
Matula w habit z błękitem odziana,
z oczyma tlącymi się jak dwa węgielki.
gorące żelazo, spazm żrącego żalu
bezsilność…
płacz…
Wydziera posępnej śmierci pocałunki
stóp:
tak niewinnych,
jasnością kojących,
słodko puszystych,
czystych jak dusza anioła
Usta ni słowa rodzą, piekące.
Serce z bólu pęka, poszarpane.
W sinym bezruchu świat zamiera:
Zbawiony…
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.