Na werandzie westchnień…
Zazdrość wypalała ją od środka,
a choć siłę miała wielką, we łzach
mokła…
Kiedy czuła, że wiatr oddechem szepcze
Jego,
zapominała- jak bardzo nienawidzi później
tego.
Zamknięta na werandzie westchnień swoich,
zatapiała się w szczęściu z marzeń
swoich…
Umierając…
W swoim świecie,
tam gdzie nikt dostępu nie ma-
wciąż widziała Jego obok,
choć to tylko w snu wielbieniach…
A później rozstanie z życiem,
było…Jakich pewnie wiele niesie
dzisiaj miłość.
Na zawsze blizną, zaznaczone na
ciele…
Zaklęte w maleńkim sercu, w
niedzielę…
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.