Na wiosenny świt...
Zamknięty w metalowej klatce życia, przegryzam pręty na drodze ku wolności...
Nie widać końca tej drogi,
co życiem zwana jest,
widzę tylko jej odnogi do bardzo wielu
sfer.
Konając w ramionach świata,
oddać Bogu mą duszę,
śmierci ciało,
Tobie serce- muszę...
Zła godzina w mym zegarze głośno bije,
chwile, chwile, chwile; zginiesz!?
Nie wszystek umrę?
Sądzenie o sądach,
nie dla człowieka jest taka rola,
odejść nie mogę, bo co pozostanie?
Samotność, żal, łkanie?
Śmiech, radość, szczęście...
Nie stanę ludzkości na drodze,
lecz zostanę sobą,
nie szukam ukrytych prawd,
to one mnie znajdują.
Wielkie nadzieje rozbudził we mnie świt,
dając mi to co mam,
więc czemu nie wiem?
Widocznie ubytek dnia codziennego,
nęka me wnętrze
a głupie jak niebo słowo: ja,
wciąż gra i gra,
jak pozytywka,
cudna tancerka, co w rytm muzyki żyje.
Widoczność mych słów przesłania mgła,
a co za nią jest?
Boże przez dużą literę pisany,
pozwól odetchnąć,
otworzyć bramy umysłu...
Jedną jedyną pociechą istnienia,
jest moja nadzieja,
przyczyna wierzenia... w Ciebie...
Nie widzieć śladów stóp to nic, gorzej jest nie widzieć ludzi, którzy je zostawili...
Komentarze (1)
świetny... prawdziwy... otwarty... podziwiam autora