On w grudniu nie chciał strzelać
Okno od północy. Na parapecie klatka.
Syn kochał ptaki, więc jest kanarek.
Za szybą codziennie matka.
W jeden punkt na końcu ulicy
wpatrzona. Codziennie ją widzę.
Życie podobno biegnie naprzód.
A ona się cofa, wspomina.
Wtedy wiał wiatr porywisty i śnieg.
Zima.
A noc była ciemna jak nigdy przedtem i
strzały. Nie chcą umilknąć! To nadal
trwa.
Spojrzeniem, które boli każdego dnia
obrazy w sepii zatrzymuje. Tu -
miał dwa latka, w złotej ramce
ze świecą - komunia. Wszędzie zdjęcia.
Ostatnie największe, oparte pod ścianą -
chłopak w mundurze. Na czystym jak śnieg
obrusie leży orzełek, z czerwonordzawą
plamą.
/wiersz związany jest w wydarzeniami na wybrzeżu w 1970r./
Komentarze (64)
Miriam frasobliwa...
jak tragiczna prorokini kolejnych pokoleń cierpiących
kobiet....
I nic się nie zmienia... i wciąż aktualne "módl się za
nami.."
Piękny wiersz..jak krzyk w niebo, z pytaniem "po co
to wszystko..."
Pozdrawiam.
:)
Już podobny czytałam u Ciebie, ale mam wrażenie, że
ten jest zmieniony:)
dobrze oddałaś klimat tamtych dni Pozdrawiam:))
To były ciemne dni. W pamięci matek do dziś takie
pozostały.