Pa kochany
pamiętam jak dałeś te swoje chabazie
ot gest romantyka, pospólstwo, nic.
przysięgam nie piłam, przynajmniej na
razie,
a teraz mi wybacz, idę się strzyc.
dziś już nie dla ciebie od Diora
sukienka,
pierścionka z diamentem nie chciałeś
dać.
od wczoraj nie czeka posłuszna panienka,
kawaler się znalazł – psia jego
mać.
za noce zarwane odbiorę zapłatę,
nikt więcej nie powie żeś świętym był.
zabieraj się, zjeżdżaj tym za małym
fiatem.
o popatrz, znowu, na butach mam pył.
i nie mów nikomu, że tak się starałeś,
Ferrari i służby nie ma u drzwi.
na serce i wdzięczność nie zapracowałeś,
a ja do odlotu już liczę dni.
Komentarze (5)
czarną polewkę podano...
No, no! Aż strach się bać! Pozdrawiam!
świetna satyra na tzw. "blacharę" ;-)
To taki troche smiech przez lzy,niestety.
Z miloscia zawsze trudno sie rozstac.Wiersz
bardzo dobry.
Wiersz wesoły, czytając od razu pomyślałam, że taki
jest klimat tego wiersza. pozdrawiam!