podręcznik współegzystantów
około czwartej z łańcucha urwał się świt
wystrzelił z pomiędzy zieleni sadów, naparł
na okna deflorując szyby
siedzimy razem w pomieszczeniu, które zbyt
pochopnie nazwaliśmy domem
poprzez ulotność chwili patrzymy na siebie
czytamy
każde swoją własną książkę
w oddaleniu barykadujemy treści
już się nie wymkną z pancernych gniazd
naszych osobistych schronów
ona pochłania beletrystykę, ja wróżę z
pustych kartek
złapię czasem jakąś podróżniczą pierdołę
albo co innego
czasem zaczytuje się w erratach [jakież to
fachowe!]
pozorna cisza – cyt, cyt, szelest
stron i pomruki starych drzew
teraz paradoksalnie więcej jest zgiełku niż
w pabianickiej szwalni
gdy zapadnie prawdziwy bezdźwięk, wieszamy
na kołku
sporne tematy
zaciśnięte pięści
brzytwy
poranione wyznania
marzę o książce zapisanej jakąś nową
apostolską ręką
czymś na kształt „źródła”
tam gdzie jest wszystko - o nas, o was
wszystkie odpowiedzi, drogi, przejaśnienia,
może jest w jakimś onirycznym
antykwariacie
choćby wyrwana strona
jedna odsłona dla nędzarzy przepasanych
niechlujną szarfą codzienności
nieumiejętnych poławiaczy darów życia
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.