Porzuceni
Widziałam w jej oczach płynącą w otchłań
łódź,
niesioną porywem bezsilnej rozpaczy,
drżącymi dłońmi ściskała własny strach,
by opowieści nie musieć tej snuć.
Twarz ukrywając za zasłoną smutku,
biegła w sam środek zdradliwej pustki,
kradnąc ostatniej nadziei cząstkę,
nadziei, co dzisiaj nic już nie znaczy,
bo ból i tak zjawił się po cichutku,
otulił serce blaskiem ciemności.
I on już opadł z ostatnich sił,
nie stanął do walki, uciszył krzyk,
z kamiennym spokojem uśpił swe myśli,
zabił pragnienia, o których kiedyś śnił.
Pytania są zbędne, zbędne odpowiedzi,
w jednym spojrzeniu jest tyle
zwątpienia,
i w jednym sercu tyle jest niewiary,
i głos ten złowieszczy niczym węża syk,
co było ożywa, natrętnie wciąż śledzi,
bo bezsennej nocy, bolesny świt.
Tak zniewoleni odeszli oboje,
swą samotnością karmiąc szare ściany.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.