Projekcja snu II (proza)
Rozgarniam powłoki mroku. Nacierają zewsząd
gwiazdy, kłują.. Czołgam się po podłodze,
przytłoczony ciężarem samotności… Szepczą
do mnie, gdzieś zza ścian ukrzyżowane byty,
poskręcane, uwięzione maszkary. Księżyc
posrebrza przestrzeń, poszarza milczące
przedmioty… I te świetliste prostokąty, w
które zanurzam się co chwila… I te
prostokąty… wciąż… prostokąty… Zamknięte,
otwarte drzwi… Opuszczone klasy,
mieszkania, sale, laboratoria pełne fiolek,
słoików, lśniących zimno szklanych gablot…
W ostrej woni chemicznych odczynników
makabryczne eksponaty, mózgi w formalinie,
malformacje, nowotwory, przykłady zespołu
Proteusza albo von Recklinghausena… Twarze,
wszędzie zniekształcone twarze z obojętnym,
martwym spojrzeniem. Sala operacyjna, stół,
wisząca okrągła lampa, plątanina kabli,
kurz i pył. Niknie to wszystko za mną,
przepada. W uszach gwiżdżący szum
nadciągającej śmierci, pulsujący w
skroniach ból…
Noc przytłacza coraz bardziej, szeleści
spoza okien liśćmi kasztanów. Gdzieś, coś
się wolno porusza. Nie, to tylko mój własny
skostniały cień. Korytarz ciągnie się w
nieskończoność niczym arteria czasu.
Spójrz, pełznę do ciebie, donikąd, prosto w
szeroko rozwarte ramiona nicości…
Coś się ze mną komunikuje na falach eteru.
Nadpływa falami, to znowu oddala, zawisa
gdzieś, zatapiając się w promieniowaniu
tła, milknie. Chcę coś powiedzieć, lecz nie
mogę, bowiem zasycha mi w gardle. Słowa
zapadają się z powrotem w krtani.
Rozchodzi się bulgotanie splątanych
żeliwnych rur, niby plątawisko jelit, które
chce wydalić z siebie ostatnie resztki
zalegającego, cuchnącego kału… Jednak to
wciąż żyje, choć wydawało się, że już dawno
umarło. Wydaje z siebie ostatnie oznaki
agonii, pośmiertne drgawki. Odpadająca
zewsząd farba tworzy na powierzchniach
opadowe plamy. Lodowaty chłód, piwniczna
woń rozkładu.
Zamykam oczy, otwieram. Ćwiczę zamykanie i
otwieranie powiek. Wszędzie to samo, te
same widzenia. Coś do mnie wciąż szepcze,
łasi się i do czegoś namawia. Mruga
porozumiewawczo ze wzorów poszarpanych
tapet. Kto tu jest? Czy ktoś tu jest?
Trzasnęły gdzieś w nagłym przeciągu drzwi
bez klucza. Nasłuchuję czyichś kroków, lecz
― nic. Kto miał przyjść? Nie przyjdzie
nikt.
Rozwieram powieki… Otacza mnie szarość
pochmurnego dnia. Zaciskam. Znowu otwieram.
Otula mnie okrutne noc. Słyszę w oddali
jakiś płacz, nie-płacz, nawoływania i
szepty. Jakieś kategoryczne stwierdzenia
kogoś, kto pokonał śmierć i doznał
zmartwychwstania. Widzę jak wygraża komuś
palcem, wygłaszając oskarżycielską mowę. W
mojej głowie mnożą się majaki i zwidy.
Poruszają bezgłośnie sinymi ustami, jakby
to były skłębione od wewnętrznego ruchu
deszczowe obłoki. Zagradza mi drogę truchło
mojej umarłej niedawno matki. Leży na wznak
z szeroko otwartymi, jakby zdziwionymi
oczami, przeżarte już w połowie bezwzględną
śmiercią. Sztywne i kruche. Zastygłe w
nagłej utracie świadomości. Próbuję je
ominąć. Chwytam nieświadomie za jej dłoń,
lecz rozsypuje się bezpowrotnie w pył.
I wnet zapominam wszystko. Dopada mnie,
bowiem atrofia pamięci. I wszystko wokół
staje się jakieś zamazane i mgliste, o
nieokreślonych rysach twarzy, konturach,
zarysach, kształtach… Staje się niejasne,
zatarte, zagadkowe i nie dla mnie, jakby
zimna bardzo obca bryła…Daleka, daleka..
Tak bardzo ― daleka…
Próbuję ją przywołać, jednak na próżno.
Jest daleko i jest jak ― nie to samo. Jest
jak czająca się w ciemności całkowicie obca
maszyneria, jest jak ― moja wina, moja
wielka wina… Jest jak tu i jeszcze, jeszcze
tam, jak niewysłowiony bukiet gwiazd,
jak…
…
Otwieram oczy. Która to już butelka?
Napijesz się ze mną? Masz, napij się. Nie
chcesz? W takim razie naleję sobie do
pełna. Próbuję rozewrzeć sztaby mojej
tęsknoty. Ktoś mi się rzuca nagle w
ramiona. Kto? Mój własny cień. Może
doczekam się wreszcie wzajemności… Nalej
pan… No dalej, nalej pan… Widzę, jak mi się
kłania. I mówi coś bez słów. Nuci pieśń bez
słów…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-04-19)
https://www.youtube.com/watch?v=mLtAuZJOgXg
Komentarze (1)
I w prozie można znaleść coś z poezji. Z przyjemnością
przeczytałem.
Ażeby żona nie zdradzała mnie z moim cieniem, gaszę w
sypialni światło.