Pusterium
Zimne widma samotności stoją w szeregu,
przygotowane, jakby do odmarszu. Kiedy
indziej zawsze były niebieskie, względnie
błękitne. Tym razem przybrały odcień,
gdzieś pomiędzy ultramaryną a kobaltem.
Intensywne i wyraziste. Ostre w swoistości
przekazu. To niebywałe, że znowu piszę o
tej pustce, o tych lodowatych otchłaniach
opuszczonych dawno miejsc. To niebywałe,
ale byłaś tam, niemalże od początku do
samego końca. Pojawiłaś się olśniona
blaskiem, to znowu w niewidzeniu. Paradoksy
wykluczających się nawzajem zdarzeń mżyły
na krawędziach promieniowaniem czasu,
jakimś wewnętrznym pulsowaniem, jakby
rozgrzanej do czerwoności stali.
Przepływały chronologicznie albo
zdecydowanie nie po kolei te
zmiennokształtne zmory niedopowiedzeń…
Tak oto wiatr porusza skrzypiącą furtką do
dusznego ogrodu, kiedy idę wzdłuż
skrzywionego płotu, na którym wiesza się
wieloziele bez woni, pędy, liście,
poskręcane korzenie… Ach, i znowu ta liryka
niepotrzebna nikomu. Bo i na cóż ona, kiedy
nie ma ciebie. Dla, kogo? Jest. Nie jest.
Znowu nic nie ma.
Na podłodze stare gazety, plakaty, zdjęcia…
Obłoki kurzu. Pokrywający wszystko szary
pył zapomnienia…
Trzeszczenie drewnianej podłogi, stropowych
desek, gdzieś nade mną, obok…
Od czyich kroków? Na pewno nie moich. Więc,
twoich? Wiem, jesteś tutaj, nie będąc
wcale. Przemykasz cieniem na ścianie,
spopielana blaskiem gwiazdy albo nikniesz
księżycowo, srebrnie w potędze
nadciągającej jutrzni. Z korytarza chłód
idzie jesienny, w przeciągu kamiennych
schodów. Skąd ta jesień? Przecież dopiero
było upalne lato… Skwar dusznego sadu, łąki
upstrzonej kunsztownie kwiatami…
Plączą się i snują imaginacje chorego
umysłu. W epileptycznej ekstazie dostępują
wniebowstąpienia, w czerwonych błyskach
stroboskopu. Pełne udziwnień i wiary w
pozazmysłowe postrzeganie rzeczy. Pełno ich
a najpełniej we wspomnieniach z
dzieciństwa, gdzieś w przebrzmiałej epoce,
w której słychać stuknięcie w blaszanej
konewce, brzęczenie pszczoły. I czuć
zapachy ognisk, co idą z dymem od szczerego
pola dalekim śpiewem, w popiele. Między
glinianymi garnkami na żerdziach
drewnianego płotu, rozwieszonymi płótnami
słońce prześwieca jaskrawą pomarańczą
zachodu. Na szybie otwartego okna, na ganku
błysk światła padający z ukosa. Zamknięte w
krysztale wspomnienie uśmiechniętych twarzy
moich dziadków, których już dawno pochowała
ziemia…
To znowu jezioro przede mną rozwarte
szeroko, szkliste.
W nostalgii nadciągającego cicho
zmierzchu.
W migocie
blasku,
w pomarańczy…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-06-02)
https://www.youtube.com/watch?v=WPEH-BsHSjY
Komentarze (6)
Piękne. Smutne. Wzruszające. Nostalgiczne.
Jak ja lubię Ciebie czytać Arsis-ie.
Pozdrawiam ciepło i życzę jak najwięcej migotu,
blasku, zapachu pomaraczy, ale nie o zmierzchu, tylko
o świcie, niosącym ukojenie.
Długie, lecz naprawdę warto przeczytać :) Pozdrawiam
Serdecznie +++
Mrocznie, ale jakże pięknie...
Zaczytałam się...
Pozdrawiam serdecznie
Jak zwykle niepowtarzalny styl i klimat, mroczny,
tajemniczy,
" w blasku pomarańczy"...
Pozdrawiam ciepło :)
wspomnienia i miraże - samotność potęguje te doznania.
Po raz kolejny weszłam w ten tajemniczy świat
mroku...