Resztki (proza)
Chcesz mi coś powiedzieć… Tak, wiem… ―
pomimo twoich milczących ust, twarzy
wyżłobionej z kamienia… Chcesz mi coś
powiedzieć, pomimo straszliwego potoku
upływającego czasu, który zatapia nasze
wspomnienia, pomimo otchłani, która
oddziela coraz bardziej nasze
zniekształcone, zdeformowane już byty…
Lecz, o dziwo, bierzesz mnie za rękę,
obejmujesz lodowatym uściskiem, aż wstrząsa
mną śmiertelny dreszcz… Ostre, jaskrawe
światło tnie źrenice. Zaciskam mocno
powieki, próbując przeczekać największe
natężenie potwornego bólu… Stopniowo
zanika… Bardzo… Bardzo powoli…
Budzę się na pokrytym pożółkłą wegetacją
bezkresnym stepie, przytłoczony ogromnym
kloszem kobaltowego nieba. Tu i tam biały
obłok, kondensacyjna smuga ― pierzasty wąż.
Lśniący ptak przeszywa z cichym pomrukiem
silników warstwy atmosfer. Wzbija się
niczym kosmiczny pocisk w powolnym prologu
pędu…
W którymś gorącym dniu lipca suchy wiatr
osiada na mojej twarzy. Oddechy pustki i
opuszczenia, absolutnego rozkładu.
Przeszłość miesza się z teraźniejszością.
Odległe echa z głębokich pokładów
wskrzeszonych nagłą pamięcią epok zakrzepły
w rdzawych smugach opuszczonych bunkrów, w
brunatnych bąblach od straszliwego żaru
eksplodującego przed dziesięcioleciami
słońca, plamach zacieków, nowotworowych
malformacjach, niepodlegających apoptozie
złośliwych, wiecznych komórkach…
Zdewastowane bryły, skorupy dawnego życia.
Zwoje poplątanych kabli oplatające betonowe
guzy, narośla… Drżące płachty zakurzonych
pajęczyn... Pod zranionymi stopami chrzęst
potłuczonego szkła, ślady krwi.
Ktoś mnie wciąż woła, poprzez szum
wezbranej gorączki. Kto? Dlaczego wciąż
przeszywam ramionami próżnię? Muskam dłońmi
popękane ściany, naznaczone szponami przez
samego Lucyfera. Na zewnątrz i wokół falują
źdźbła karłowatych traw, wątłe korzenie.
Wyrastają zewsząd, mimo dojmującej śmierci.
Szmer promieniotwórczości przebija membrany
moich pulsujących uszu. Rani. Uszkadza
strukturę DNA.
Jestem tutaj i tam albo gdzie indziej.
Przede mną stoi samotny dom, mżący szarymi
pikselami pustki. Otwarte na oścież drzwi
ukazują siną gardziel obdrapanej schodowej
klatki. Z okiennych oczodołów powiewają
jakieś szmaty, jakieś łopoczące na wietrze,
wyblakłe plakaty dawnych bohaterów. Kto tu
jest? Czy ktoś tu jest? Milczenie. Nic.
Przestrzeń skręca się w ciszy po spirali w
spazmie agonii. Błyska miliardami
rozpędzonych, palących cząstek…
(Włodzimierz Zastawniak, 2022-05-01)
https://www.youtube.com/watch?v=Pbfznz6ADtM
Komentarze (2)
Czytanie aż boli, wyobraźnia rozciąga się maksymalnie,
jak struna tuż przed pęknięciem.
Pozdrawiam serdecznie.
Witaj Włodku
Tekst napisany w bardzo dobrym literackim stylu, a
przesłanie wzrusza swoim dramatyzmem do tego stopnia,
że każde słowo komentarza byłoby banalne.
Serdedczności.