schwytałem motyla
Schwytałem motyla.
w siatkę z miłych słówek i gestów
utkaną.
To przepiękny okaz.
Błękitne oczka na skrzydłach jak anioł.
W delikatnie lśniący lata dzień.
Promyk słońca muskał uśmiech jej.
Oblewając strumieniem żaru swojego.
Nie omijając kroku żadnego .
Odkrywał cały wdzięk.
W uśmiechu i sposobie poruszania się.
I tak z motylem flirtując sobie
Pożądania mojego wzniecił ogień
Do czerwoności rozpalon
Uczuć skrzydlatej formy dostając
Ruszyłem w bój.
Nagrodzony został wysiłek mój .
I zbudowałem klatkę dla motyla
Z luksusu i kawałków szczęścia zrobioną.
Z ptasiego mleczka.
A motyl był jej ozdobą.
Patrzyli wszyscy i podziwiali.
Piejąc z zachwytu w dłonie klaskali.
Zazdrość lała się strumieniami.
Rozkoszy chwile jadłem garściami .
I tak kochałem to życie błogie.
Dni, jak obłoki płynęły sobie.
I mijał tak wspaniały czas.
Lecz motyl w klatce tracił blask.
Nie był już tym samym aniołem.
Zszarzał jakoś. Spowszedniał może.
Klatka zabiła piękno całe.
Przestrzeni. Powietrza mu brakowało.
Nie wiele myśląc drzwiczki uchyliłem.
Motyl nie czekał ani chwili.
Pofrunął sobie flirtując z nim.
Muskany wiatrem płynących chwil.
I oto zostałem sam.
Komentarze (4)
Motyla nie da się uwięzić nawet w najpiękniejszej
klatce.Pozdrawiam
złota klatka zimna i gładka ale brak swobody
pozdrawiam
No cóż i w złotej klatce udusić i zszarzeć można
I tak bywa. Pozdrawiam