Skrzydła utkane
Nie liczyłam na skrzydła
Z uśmiechu utkane.
Jedynie by, choć przez chwile
Poczuć bezpieczne ciepło Jego dłoni,
Podobne do tego świec.
Na zatrzymanie sekundy,
Spadającej wraz ze śniegiem,
Czystej i wewnętrznie dziewiczej.
Chciałam po środku morza wzburzonego,
Na łodzi ocalenia przeczekać,
Przykryta krzakiem dzikiej róży.
Tak też może się stało,
Lecz gdy wyszłam na ląd – znów
potknęłam się,
O rozrzucone wspomnienia,
Wewnętrznym krzykiem opętana,
Smutek niosącym w swym brzmieniu.
Nie proszę o skrzydła
Z nadziei utkane,
Lecz o przybycie demona zapomnienia,
Który wyssie truciznę, jaką nosi
przeszłość,
Pośród szklanych ścian zakorzeniona.
Powietrznym rydwanem dowiezie do źródła
–
Krew mą stygnącą wraz ze łzą zmieszaną.
Powróci na ziemię by schować i mnie
Przed sidłami cierni –
Otulającymi kawałek bezsilnej istoty,
Przekonanej o śmierci nadziei.
Powstanę z ciemności
I idąc ku światłu,
Przystanę by obserwować,
Już tylko z daleka,
Ten wiatr,
Który trzaskając bramą,
Odstrasza marzenia,
Które tak bardzo liczą
Na skrzydła utkane z precyzyjnego
spełnienia…
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.