Spotkanie z Afrodytą
( frywolny u-twór w nowoczesnej scenografii )
Najzwyczajniej w tłumie stałem, wraz z
innymi
gdy, wśród tego tłumu rozbłysły
promienie
Biły od kobiety, napewno bogini
Wyjątkowość swą zdradzała już samym
spojrzeniem
ledwie mnie nim omiotła a wryło mnie w
ziemię
Zerknęła w moją stronę, oczami co rzucają
czary
Weszła tuż przede mną, pierwszym być się
nie śmiałem,
Zresztą też nie chciałem, czekałem aż mnie
minie
przecież niecodziennie widuje się
boginie
wchodząc po nierównych schodach nie
straciła gracji
widać bogów nie dotyczą prawa
grawitacji
Miała ciemną cerę, nie była wysoka
Czarną burzę włosów, przewiązała z tyłu,
upięła po bokach
Usiadła tuż za mną, szybę tarła dłonią
wszystko do okoła przesiąkło jej wonią
Obraz scen za mgłą odbijał mi ranek
nie siedziała sama, pewnie ziemski jej
kochanak
trzymał ją za rękę, mówił o widokach
zamkach, rzekach, wzgórzach mijanych po
bokach
Opowieści te ciekawe, pełne były racji
lecz w oczach bogini nutka irytacji
Już się nie uśmiecha gdy słyszy historie
Zaczyna się wiercić, nie siedzi
spokojnie
Kochanek jej mówi: byłem tu przed rokiem
ona już nie patrząc warknęła coś bokiem
Inny wyraz spojrzeń, jakby była w
biedzie
Chyba chce wysiadać, lecz pojazd wciąż
jedzie
Usta zgięte w grymas, kolor twarzy siny
przez jej krzywe zęby buchły wymiociny
Siedząc przed bognią, nie byłem pewien
co się za mną dzieje
Zacząłem się martwić, że i mnie obleje
Do końca podróży nie miała wytchnienia
a z nią podłoga, szyba, i siedzenia
Po skończonej drodze, przeglądałem odzież
w przróżnej pozycji
Szukając śladów tej niedyspozycji
Jak na pierwszy raz, przy boskich
spotkaniach
miałem dużo szczęścia
obeszło się bez prania.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.