SPOTKANIE Z NIEBECNYM
Któregoś wieczora oglądałem banalny program
telewizyjny. Niezbyt cenię sobie telewizję,
ale że inne zajęcia wymagają aktywności,
więc- rozleniwiony- gapiłem się w ekran.
Zadzwonił telefon.
-„A któż to?”, pomyślałem z
niechęcią. W słuchawce usłyszałem zmęczony
głos:
„Cześć kolego!”. Pomyślałem, że
jakiś podchmielony bywalec baru przez
pomyłkę wybrał mój numer.
„Ja nie jestem pana
kolegą...”
-„Ależ jesteś...”, tu padło
moje imię, i nagle głoś w słuchawce wydał
mi się dziwnie znajomy...
-„To ja, Marian Kowalski, twój kolega
ze szkoły podstawowej...”
Zdziwiłem się. Marian był znanym w naszym
mieście biznesmenem. Zrobił karierę i stał
się kimś ważnym. W niektórych momentach
byłem dumny, że znaliśmy się- razem
chodziliśmy do szkoły. A właściwie,
mieszkając w tej samej wiosce, znaliśmy się
już od lat przedszkolnych. W tamtym czasie
bardzo się przyjaźniliśmy...
Marian dzwonił do mnie ze szpitala. Był
ciężko chory; dlatego jego głos, był pełen
bólu i cierpienia, zabrzmiał mi w uszach
niewyraźnie, jak głos pijanego.
Zaczął mi opowiadać swoją historie.
Przez wiele lat pracował bardzo
intensywnie, nie licząc godzin dnia i nocy.
Wysiłkowi fizycznemu towarzyszył
permanentny stres. Tak mijały lata, i
jakimś momencie „wysiadły”
nerwy i serce – znalazł się w
szpitalu, a zagrożenie jego zdrowia okazało
się poważne. Co gorsze, został sam.
-„Moje życie małżeńskie i rodzinne,
prawie nie istnieje”, stwierdził z
goryczą.
-„Jak to, zaoponowałem, przecież masz
piękną żonę i udane dzieci...”
-„Niestety, to wygląda tak tylko na
zewnątrz”, w jego głosie był ból.
Zaczął mi szczegółowo opowiadać o swojej
rodzinie. Jego żona ma trzy pasje:
wydawanie pieniędzy, oglądanie telewizji i
czytanie kobiecych tygodników! Jeden film
ogląda w telewizji, a równocześnie na video
nagrywa inny, jeżeli czasy emisji się
pokrywają. Są to przeważnie tandetne
brazylijskie seriale i inne tego typu
„dzieła”. (Jakże niektóre
kobiety są wrażliwe na cudze niepowodzenia
i nieszczęścia, równocześnie nie
dostrzegając smutków, cierpienia i potrzeb
swoich najbliższych”, pomyślałem
słuchając gorzkich i pełnych rezygnacji
słów Mariana.)
-„Poza tym jej pasją jest wydawanie
pieniędzy; podobają się jej drogie, nie
zawsze gustowne ubrania i sprzęty. Kupuje
je, szybko się nimi nudzi, i znowu pędzi do
sklepów i salonów mody... Gdy próbuję ją
powstrzymać, pada krótkie: „Przecież
nas na to stać!” „ Zupełnie jak
dziecko” –westchnął.
„Domem zajmuję się gosposia,
wykonując wszystkie prace, którymi
zazwyczaj zajmują się żony, a moja Magda
przez kilkanaście godzin dzielnie siedzi w
fotelu, zajada słodycze i ogląda durne
seriale!... Gdy chodzi o mnie, interesują
ją wyłącznie moje pieniądze!”
„A dzieci?, zapytałem, słyszałem że
macie udane dzieci”
-„Syn siedzi w więzieniu. Był
pasjonatem wschodnich sztuk walki. Miał
sukcesy sportowe, ale... Żeby zaimponować
dziewczynie, kiedy wracali z dyskoteki
zaatakował starszego mężczyznę. Skutek jest
taki, że tamten mężczyzna jest dziś kaleką,
a syn jak słyszałem dba o tężyznę fizyczną
w więziennej siłowni...”
-„A córki?”
-„Córkami też jestem rozczarowany.
Owszem, uczą się dobrze, nawet bardzo
dobrze. Jedna jest w technikum, a druga w
liceum. Wspólnie uczą się trzech języków
obcych równocześnie...”
-„No to świetnie”, wpadłem mu w
słowo.
-„Posłuchaj. Rozmawiają z sobą tylko
po angielsku, niemiecku lub francusku.
Telewizję satelitarną oglądają tylko w
którymś z tych języków. Ze mną po polsku
nie chcą wcale rozmawiać. Jestem obcy,
niekochany i nie akceptowany we własnym
domu. Teraz widzę, że za bardzo oddałem się
interesom, a stanowczo z mało uwagi i czasu
poświęcałem rodzinie, wychowywaniu
dzieci... A oni, choć korzystali i wciąż
korzystają z zarobionych przeze mnie
pieniędzy, mnie traktują jak
obcego...” (Jak to w życiu dziwnie
się układa- pomyślałam- są ludzie biedni,
którzy żyją w szczęśliwych, kochających się
związkach, małżeńskich i rodzinnych. I są
tacy, nie brakuje nawet przysłowiowego
„ptasiego mleka”, a czują się
odrzuceni, nieszczęśliwi i przerażeni.)
Jakby czytał w moich myślach:
-„Wiesz, ludzie osiągają szczęście
poprzez powściągliwe zażywanie
przyjemności, i umiar w życiu”,
stwierdził filozoficznie. „A moi
najbliżsi dawno już utracili umiar w
niektórych sprawach”.
Potem zaczął wspominać swoje rodzinne
relacje, które żyły w jego dziecięcych
wspomnieniach. Jego ojciec był kowalem,
miał własną kuźnię i małe gospodarstwo
rolne.
-„Po powrocie ze szkoły, jadłem obiad
i śpieszyłem do pracy w ogrodzie, polu,
albo-kiedy podrosłem-pomagałem ojcu w
kuźni. Wspólna praca bardzo nas jednoczyła;
byliśmy naprawdę sobie bliscy, i bardzo się
kochaliśmy. Praca była nie tylko
obowiązkiem, ale i przyjemnością,; nigdy
karą. Jesienią szatkowaliśmy i kisili
kapustę, w długie zimowe wieczory
toczyliśmy rozległe rozmowy, albo ktoś
głośno czytał ciekawą książkę....”
Znam to wszystko; jego słowa budziły we
mnie odległe echa również z mojego
dzieciństwa. Ale jego rozgoryczenie dziwnie
mnie przygnębiło, a sama rozmowa stawała
się coraz trudniejsza. Chciałem aby już ją
skończył.
-„Sporo zapłacisz za tą
rozmowę”, wtrąciłem w jakimś
momencie.
Roześmiał się.
-„ Pieniądze. Czym są pieniądze..
Mam wrażenie, że każdego miesiąca za płacę
telefony więcej, niż ty zarabiasz przez
rok. A dzwonię z „komórki”.
Kiedy nasza rozmowa zbliżała się do końca,
Marian poprosił, abym go odwiedził w
szpitalu. Podał numer izolatki, gdzie
leżał. Obiecałem, że wkrótce zjawię się u
niego.
W tamtej chwili miałem taki, zamiar, ale,
jak to w życiu, sprawa goni sprawę, a doba
ma tylko dwadzieścia cztery godziny. Przy
tym zacząłem rozmyślać: iść do niego czy
nie?
-Dotychczas, choć zawsze był grzeczny (na
ulicy kłaniał się z daleka!), nie szukał
mego towarzystwa. Był rozrywany towarzysko,
wspierał różne organizacje, sponsorował
wybrane partie polityczne; „a mnie
nigdy nawet piwa nie postawił!”
–skądś pojawiła się nagle, równie
drażliwa co małostkowa myśl... Po co wiec
mam do niego chodzić. Teraz, gdy choruje,
przypomniał sobie o mnie; gdy wyzdrowieje,
znów
będzie dla mnie prawie obcym. –
Usprawiedliwiony we własnych oczach,
zająłem się własnymi sprawami. Tak minęło
kilka tygodni.
Tego dnia, zziębnięty czekałem na miejski
autobus. W jakimś momencie spojrzałem na
słup ogłoszeniowy, i nagle aż mnie
zmroziło!
Znieruchomiałem patrzyłem na wiszącą
klepsydrę: „MARIAN KOWALSKI LAT
53”, A PONIŻEJ MNIEJSZYMI
LITERAMI” „Najukochańszy Mąż, i
Kochany Tatuś”.
Przypomniałem sobie wszystko, co mówił mi o
swojej rodzinie, która ledwie go
tolerowała. Ale „najukochańszy”
i „kochany”, to przecież
standard. Człowiek, którym za życia
pogardzano, po śmierci jest zazwyczaj
wynoszony pod niebiosa. A do tego Marian,
to był „Ktoś”!
Mój autobus przyjechał i odjechał, a ja
stałem przy słupie, zupełnie nie czując
przenikliwego zimna. Rozmyślałem.
-Dlaczego nie odwiedziłem go, póki żył?
Przecież obiecałem! Powróciły wspomnienia.
Nagle wiele spraw zobaczyłem inaczej,
przypomniałem sobie miłe zdarzenia, w
których Marian odegrał ważną rolę. To on,
jako zdolniejszy zawsze pomagał mi w
szkole. To w domu jego rodziców po raz
pierwszy obejrzałem telewizje- jako jedyni
we wsi mieli telewizor. A wcześniej, ileż
to bajek obejrzałem w domu Mariana, dzięki
rzutnikowi, który kupił mu ojciec. Wróciły
momenty przelotnych spotkań, kiedy to
Marian wiele razy pozdrawiał mnie z za
szyby swojej luksusowej limuzyny, gdy
dojrzał mnie wśród przechodniów...
-„Boże, myślałem, dlaczego zaczynamy
kochać ludzi dopiero wtedy, gdy ich już nie
ma, i nasza miłość nie jest im już
potrzebna?!”
Uświadomiłem sobie nagle, że i ja dopiero
teraz pamiętam o zaletach Mariana, zaś gdy
żył narzucały mi się raczej jego wady...
teraz gdy nie ma go już wśród żywych, i dla
mnie stał się on
„najukochańszym”. Dlaczego
dopiero teraz? Dlaczego my, ludzie
najczęściej kochamy nie do końca, albo
zapóźni? Dlaczego dopiero wtedy, gdy śmierć
przyjdzie tuż obok, i zabierze bliską nam
osobę, dlaczego dopiero wtedy pochylamy
czoło?... Nie ma nic lepszego niż to, gdy
coś z siebie możemy ofiarować drugiemu
człowiekowi. Zwłaszcza tym, których darzymy
przyjaźnią lub kochamy.
Poszedłem na pogrzeb.
Ale Mariana tam nie spotkałem; było to
spotkanie z NIEOBECNYM- z ciałem, które za
życia miało imię „Marian”. Pod
tym imieniem pozostanie w naszej
pamięci.
Każdego, kto był na jakimś pogrzebie, i
słyszał mowy pogrzebowe, zazwyczaj nawiedza
refleksja: Dlaczego tak jest, że za swego
życia, zmarły nie słyszał wielu tych
dobrych słów do tych, którzy teraz, nad
grobem niby słowiki „śpiewają”
o jego wielkich zaletach i niezliczonych
zasługach? Jakże te, wypowiadane nad grobem
słowa, i okazywane uczucia, są
spóźnione!
W Wielkim Teatrze Swego życia, mój dawny
kolega Marian, zagrał swoją ostatnią rolę,
nieboszczyka. Był spokojny, opanowany i
chłodny. I choć to on był tu główną
postacią – był już NIEBECNY.
Ksiądz który celebrował żałobną
uroczystość, był wyraźnie przejęty swój
rolą. Przemawiając zacytował urywek Pisma
Świętego: „Albowiem jeden jest Bóg,
jeden także pośrednik miedzy Bogiem a
ludźmi, człowiek Chrystus Jezus”.
Jeszcze słabo znam Biblie, ale zorjętowałem
się, że zacytował słowa z Pierwszego Listu
do Tymoteusza (2,5).Pomyślałem: Jak to
dobrze że mamy tego Jednego Pośrednika,
Syna Bożego i zarazem Syna Człowieczego
– Jezusa Chrystusa! I nagle, jakby na
przekór temu, co właśnie przeczytał, przez
przenośny megafon ksiądz zawołał: „A
teraz pomodlimy się za duszę Mariana do
matki Boskiej!”
Zmroziły mnie te słowa. Jeżeli, jak mówi
Pismo Święte, mamy Jednego Pośrednika,
przez którego możemy przychodzić do Boga,
to po co, ksiądz szuka innych pośredników?!
– Ktoś tu się myli, albo Pismo
Święte, albo ksiądz katolicki.
Wracałem do domu zamyślony. Przypomniałem
sobie słowa poety:, „Śpieszmy się
kochać ludzi; tak szybko odchodzą”.
Przypomniałem sobie nieżyjącą ciocię.
Ciocia samotnie wychowywała syna, jedynaka.
Pawełek był jej „oczkiem w
głowie”. Kiedy dorósł i zdobył
wykształcenie, wyjechał na drugi kraniec
Polski, gdzie znalazł pracę i mieszkanie, i
gdzie wkrótce się ożenił. Całą rodziną
byliśmy na tym ślubie i weselu, a ciocia
była chyba bardziej szczęśliwa niż młoda
para. Po kilku dniach wróciliśmy do
siebie. Ciocia pracowała jeszcze wtedy, i
większość zarobków wysyłała pocztą synowi i
synowej („oni mają tak dużo
potrzeb”).
Ale po jakimś czasie przeszła na emeryturę.
Myślała, że teraz zamieszka z dziećmi lub
blisko nich, że będzie ich odwiedzać,
pomagać przy wnukach. Okazało się to jednak
niemożliwe. Oni mieli niewielki mieszkanie,
w którym wychowywali szóstkę swych dzieci.
Ciocia rozumiała tę sytuacje, a jej miłość
do nich wcale nie osłabła. I choć mieszkała
w naszym mieście, blisko nas- swoje serce i
swoją miłość umieściła pośród dzieci i
wnucząt na drugim krańcu Polski. A ze
miłość jest aktywnością, to i ciocia była
aktywna. Latem zbierała grzyby, jagody i
maliny, przetwarzała to wszystko i
wysyłała. Zimą robiła swetry, rękawice,
skarpety, itp. Poczta Polska dobrze
zarabiała na ciężkich paczkach i innych
przesyłkach cioci. Podarowałem kiedyś cioci
ładny obraz w ramach, ale długo nie
powiśiał na ścianie jej pokoju –
został wysłany, jak mnóstwo innych
rzeczy...
Aż zdarzył się wypadek. Wiozący drzewo
ciągnik potrącił zbierającą grzyby ciocię.
Ranna, znalazła się w szpitalu. Uratowano
jej życie, ale
do zdrowia nigdy już nie wróciła. Umarła w
kilka miesięcy później w swoim mieszkaniu.
W całym tym okresie, syn, synowa, ani żadne
z wnucząt nie przyjechali , aby spotkać się
z Mamą i Babcią!
Ale kiedy umarła, jej dzieci i wnuczęta,
stawili się w komplecie! Przywieźli wieńce
i mnóstwo kwiatów, w wnuczęta
których nigdy nie widziała, a znała je
tylko z fotografii i listów- zapaliły
znicze.
-Czyż nie było to spóźnione spotkanie?
Spotkanie z NIEOBECNĄ już Mamusią Babunią?
Pomyślałem, że teraz ciocia nie może już
nic dać swoim ukochanym – ale też, że
nie może cieszyć ich obecnością. Pojawili
się, kiedy Jej już nie było!
Czas naszego życia na tym świecie jest
ograniczony. Ale dopóki żyjemy, kochajmy
prawdziwą, nieudawaną miłością OBECNYCH!
Nieobecnych zachowajmy we wdzięcznej
pamięci. I nie traktujmy naszych Zmarłych
jak osoby, których nigdy nie zobaczymy. Bo
zobaczymy ich-w Dniu Ostatecznym.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.