swiatlosc wiekuista
W menancholijnym kroku przemiezam
wydeptana przez czas sciezke
Mijam brame ktora od wieku
ma ten sam rdzawy kolor
przetrwania
Zza drzewa gdzie w czerwcowe dni kiedys
bialy bez zrywalam wylania sie dom
z czerwonej cegy
Na schodach przeciaga sie leniwie kot
A w dali slusze zblizajace sie tak bardzo
znane mi szczekanie psa
Przybiegl sie przywitac....
Mimo uplywu lat jego oczy wciaz maja ta
sama iskierke
gotowosci do figli
Moja reka wedruje na zelazna klamke
ktora jest wciaz ciepla od dotyku rak
W koncie stoi drewniana szafa
jako dziecko myslam ze jest zaczarowana
Byla tez dla mnie obronca
przed potworami gdy zostawalm sama w
domu
Otwieram duze biale drzwi
i wchodze do kuchni
Moj wzrok zatrzymuje sie na pustym lozku
Brazowy stary tapczan z wygrawerowanymi
niedbale kwitami
Dzis chyba maja dla mnie wieksze
znaczenie
Bo podkreslaja jej nieobecnosc
Pamietam kazda noc spedzona
w jej drzaczych rekach
kazda ryse jej twarzy
kazda zmarszczke na czole
kazdy pocalunek i kazdze " dobranoc"
kazda jej dlon na mojej skroni
Dzis rozumiem juz co to znaczy smierc...a
przynajemniej tak mi sie wydaje
lecz wciaz szukam jej siwych wlosow wsrod
tlomow
Jej ubrudzonego weglem fartucha
I zapachu cieplego mleka
ktory przychodzil razem z Nia
I odszedl rok temu
Snij slodko
otulona wiecznosci plaszczem

00_agus

Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.