Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Szepty

Dobrze. Niech tak będzie. Już nie ma nic. Chciałem napisać wiersz, ale upiłem się. Nie będzie wiersza., bo i po co? Miał być wiersz o miłości. Jakiej? Tej jedynej. Ale nie będzie. Nic nie będzie, bo i po co miałoby być? Nie ma. Nie ma nic. Po prostu nie ma.

Nieco trzeszczący dźwięk winylowej płyty roznosi się po pustym domu. Temat miłosny z filmu „Lolita”, mistrza Ennio Morricone, albo jakiś inny rozchodzi się echem. Trącam w pasji pustą butelkę. Spada ze stołu z trzaskiem rozbijanego szkła. W mdłej poświacie sufitowej lampy coś się rozwiera i przeinacza w półmroku przedpokoju. Niewyraziste, nieostre, próbujące oswoić w sobie pustkę opuszczenia.
Patrzę na popękany sufit. Na żeliwną rurę w kącie pokoju. Na te falujące płachty pajęczyn łaskoczące twarz… To znowu mnie przyciąga. Mówi do mnie. Szepcze, gdzieś z wysoka. Jest nade mną. Tak, jest nade mną. Jest tam od dawna. Od bardzo dawna. Od momentu moich narodzin w pochmurny, deszczowy dzień. Od całej wieczności. Od początku czasu. To coś się przemieszcza. Słyszę wyraźnie powolne kroki i trzeszczenie uginających się stropowych desek. To jest i jednocześnie tego nie ma. I znowu jest. Przechodzi z przeszłości w przyszłość, przekraczając teraźniejszość w jakimś niejasnym rozwidleniu, gdzieś w kaskadach zatęchłego powietrza.
Patrzyłem od zawsze na sufitowe plamy zacieków. Miały one takie interesujące kształty i formy. Niby twarze, niby chmury, obrysy kontynentów, nieistniejących wysp na oceanie życia.

Zamykam oczy, otwieram. W jakimś nagłym przypływie pamięci uśmiechnięta twarz mojego ojca, przemyka wraz z błyskiem słońca na szkłach jego okularów. Przyszedł mnie odwiedzić, ale znowu znika w odmętach ciemności, machając mi na pożegnanie w jakimś takim tkliwym milczeniu opuszczonej egzystencji. A, gdzie moja umarła matka? — pytam. „Będzie następnym razem” — szepcze. — „Śni się teraz komuś innemu”.
Wiem, odwiedzają mnie razem, czasami osobno, ale są. Dobrze, że są, że ich widzę w zdrowiu i szczęściu. Ale częściej są smutni, kiedy na mnie patrzą. Moja umarła matka ostatnio chyba płakała, ocierając ukradkiem łzy. Ale dobrze, że są. Gorzej, jak ich nie ma przez dłuższy czas. Wtedy nadciąga zło.
Chcę coś powiedzieć, przywitać się, ale nie pozwala mi na to zamroczenie umysłu. Wyciągam drżącą rękę i trwam wygaszony w sobie, wyciszony w chłodzie osamotnienia. Rozbiło się, roztrzaskało się z hukiem wszystko to, co miało być piękne. I jeszcze do tej pory łomocze, tłucze się z echem w labiryntach mózgu. I jeszcze do tej pory rozsadza czaszkę pulsujący ból śmiertelnej gorączki.
I jeszcze do tej pory rozmawiam sam ze sobą, rozmawiam ze swoimi własnymi odbiciami, których pełno w każdym szczególe kryształów i luster.

Na zewnątrz szum drzew, szum przejeżdżającego pod oknami samochodu. Za oknami granatowa noc. Chłód. Mrok samotności. Za oknami nic, jedynie kroki jakiegoś spóźnionego przechodnia giną w poszumie czyjegoś głębokiego oddechu. W tkliwej melancholii dusznego lata, w której coś wciąż płacze i łka. W aromacie kwiatów, korzeni, ziół, w aromacie spalin… Wypadło mi z ręki. Rozbiło się. Roztrzaskało z hukiem w drobny mak. Nie mam siły zbierać tych kawałków, są zbyt drobne i ostre. Nie mam siły na nic. Kto jest we mnie? Kto to jest? Czy jest ktoś we mnie? Kto miał przyjść? Nie przyjdzie nikt. I czyj to śmiech? Kto się ze mnie wciąż śmieje i drwi? I te głosy w pęknięciach przedmiotów, ścian…

Upadłem i nie mogę wstać. Czy ktoś mi poda rękę? W deszczu. W ciągłym deszczu, w którym ktoś przegląda się w kałuży. Upudrowana twarz. Umalowane z przesadą usta. Czerwona na policzku łza… To ja. To ja sam odnajduję siebie w sękach i słojach podłogowej klepki.

Płyną tak te obrazy wolno nad ziemią. Płyną jak mgły nad kartofliskiem, nad łąką, nad polem… Do kogo ja to mówię? Do nikogo. Bo i do kogo mógłbym tak mówić? Do kogoś wymyślonego w tekstach, które i tak nie są wierszami. Które są… — właśnie, czym? Pamiętam, że urodziłem w deszczu., w którymś zimnym dniu maja. Urodziłem się w szarości świtu. Pamiętam tylko opuszczoną salę z oślepiającą bielą i mżące piksele w kolorze chromu. Nie było nikogo, tylko deszcz dzwonił o blaszane parapety uchylonych, wysokich jak witraże okien. W ogromnym przeciągu otwarte na przestrzał drzwi. Plamy zacieków, kilometry poplątanych, żeliwnych rur, wirujący kurz… Czy jest tu kto? Pytam w zasadzie samego siebie. Czy ktoś tu jest? Tu jest tak cicho, przeszyte cichością opuszczonego cmentarza, w którym jedynie szelest drzew, w którym jedynie czyjeś niespieszne kroki. Miałem coś dalej zrobić, ale, nie pamiętam, co.

Noc mnie otula bezkresem mroku przejrzyście i tkliwie wśród rozedrganych cieni. Wśród dopalających się wokół świec. Szepcze jakieś niewysłowione żale. Szepcze tak…

(Włodzimierz Zastawniak, 2023-03-27)


https://www.youtube.com/watch?v=LisTlkrl6Oo

autor

Arsis

Dodano: 2023-03-27 01:53:18
Ten wiersz przeczytano 491 razy
Oddanych głosów: 2
Rodzaj Wolny Klimat Mroczny Tematyka Samotność
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (2)

Mariell Mariell

https://youtu.be/XD8gsv9T2HA

SETH888 SETH888

Dobrze się czyta, pozdrawiam

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »