Tajemnice Wyraju
- PROZA -
Cz. I - Ziemia
- Czas… złodziej młodości… - szepnął
Ryszard, grzebiąc drewnianą laską w suchych
liściach, piętrzących się wokół ławki, na
której przysiadł, zmęczony spacerem po
parkowych alejkach.
W pobliżu szumiała woda w przycupniętej pod
platanem fontannie, róże wciąż jeszcze
żywe, cieszyły oko, choć już wkrótce pewnie
podzielą los zwiędłych liści…
Starość… Gdzie się podział tamten chłopak z
głową nabitą ideałami i sprężystym ciałem,
gotowym na wszelkie wyzwania - pomyślał.
- Ładnie ktoś to nazwał, „jesień życia”, a
po niej co? Już tylko zima i wszechobecna
zmarzlina - rzekł cicho do małej wiewiórki,
jedynej dziś, oprócz niego, żywej istoty w
tej części parku.
Bał się. Czuł na plecach oddech
nieuniknionego.
Bał się. Coraz bardziej, choć zawsze mówił,
że niczego się nie ulęknie.
Wiewiórka przechyliła zabawnie łepek i
nagle spojrzała mu przenikliwie w oczy.
Starzec zobaczył w jej źrenicach całe swoje
życie. To było jak film wyświetlany w
zwolnionym tempie w starym iluzjonie i choć
trwało zaledwie moment, wystarczyło, by
wycisnąć z oczu łzy wzruszenia.
Powoli zapadał zmrok, a stary człowiek
siedział wciąż w tej samej pozycji.
Zasnął. Na jego twarzy odmalował się błogi
spokój.
- Jak pięknie - wyszeptał przez sen.
- Ta biel…
- Czy to już zima…?
Cz. II - Wyraj
- Obudź się Izahielu, już czas…
Malec otworzył zaspane oczka, rozejrzał się
i radośnie roześmiał. Był w Domu!
Jednak Meredith rzekła:
- Nie możesz tu zostać, czekają na
ciebie…
Wiedział, że może zabawić w Domu tylko
chwilkę, niebiańską chwilkę…
- Spójrz, może tutaj - mówiła
podekscytowana Meredith, patrząc w Okno
Widzące, ale nikt jej nie odpowiedział, bo
nikogo już obok niej nie było.
- Izahielu, gdzie jesteś? Możesz przez
chwilę się skupić?
- Izi! - krzyknęła - przecież to
najważniejsza chwila w twoim nowym
życiu!
- Gdzież ten brzdąc znów się podział ?!
Rozejrzała się po nieskazitelnie białym
Pokoju Wyborów, wyszła na korytarz i dalej
do Ogrodu Marzeń.
Tam go zobaczyła, jak zwykle po podróży,
siedział przy fontannie, wśród kwiatów i
gadał z barwnymi motylami.
Pozwoliła mu na tę chwilę beztroski.
Nagle, znów to poczuła...
Ilekroć wchodziła w znajomy zakątek Ogrodu,
miała dziwne wrażenie déjà vu.
Zapachy, feeria barw, kakofonia
dźwięków…
Skąd ja to znam ? - pomyślała.
Szybko otrząsnęła się z natrętnych myśli,
powróciła do rzeczywistości i przywołała
stanowczo rozbrykanego malca.
- Dość tego, wracamy. Teraz już najwyższy
czas, byś coś zdecydował - powiedziała z
powagą i biorąc go za rękę, ruszyła do
Pokoju Wyborów.
Usiedli przed Oknem Widzącym.
- Popatrz Izahielu, jak ci się podoba?
- No cóż, dom piękny, bogaty, a ta pani
taka śliczna, wymuskana i… niedostępna.
Patrz, jej córką zajmuje się opiekunka, a
mama nawet na nią nie patrzy.
Jakoś tu smutno, sztywno i… zimno -
powiedział ze smutkiem chłopiec.
- Odrzuciłeś już kilka wspaniałych
propozycji. Mam jeszcze tylko jedno
miejsce, ale jest skromne, a ludzie biedni…
- rzekła Meredith.
- Pokaż - zdecydował.
- Dobrze, zatem patrz.
- Ojej! - krzyknął malec.- Jaka ta pani
jest dobra i miła. Jej mąż czuły i
opiekuńczy, ale dlaczego są tacy smutni?
- Bo nie mogą mieć dzieci.
- A czy… ja… mógłbym…? - zapytał, z
nadzieją w oczach.
- Właśnie wybrałeś. - Meredith spojrzała z
czułością na chłopczyka.
- Do zobaczenia Izahielu, spotkamy się
wkrótce, za jakieś 85 lat twojego nowego
życia.
Cz. III - Od/nowa
- Dzień dobry kochanie - jak zwykle, Błażej
przywitał czule żonę, całując ją w czubek
głowy.
- Dobrze spałaś?
Edyta pokręciła głową, oczy miała
zapuchnięte, pewnie znów wypłakiwała swój
żal w poduszkę.
Od kiedy stracił pracę, żyła w ciągłym
stresie. Nie dość, że sama niewiele
zarabiała w biurze, oszczędności mieli
niewiele, a leczenie hormonalne pochłaniało
mnóstwo pieniędzy, to jeszcze teraz on
popadł w dziwną melancholię z powodu utraty
ulubionej pracy.
Ale jak miał się nie załamać? Z dnia na
dzień jego stanowisko przestało istnieć,
„redukcja zatrudnienia” brzmiał wyrok.
Nie mógł patrzeć na smutek malujący się w
jej oczach, na zapuchnięte powieki i
opuszczone bezradnie ramiona. Zaproponował
więc:
- Lepiej nie idź dziś do pracy, bo
nieszczególnie wyglądasz, twój szef jest
wyrozumiały, na pewno udzieli ci
jednodniowego urlopu. Przejdziemy się do
parku, nad rzekę, może coś wymyślimy.
- Chyba masz rację mój drogi, tak będzie
lepiej - zgodziła się z nim Edyta.
Wyszli z domu w nie najlepszych humorach,
myśląc o swojej własnej sytuacji i o
wspólnych problemach, o utracie pracy,
uciążliwym leczeniu, tęsknocie za
potomstwem… Nie było dobrze, ale wiedzieli,
że dopóki mają siebie nawzajem i dopóki
łączy ich gorące uczucie, nic nie jest w
stanie ich złamać.
Nawet nie zauważyli, kiedy weszli do
parku.
Usiedli na ławce w pobliżu fontanny i rabat
kwiatowych, nad którymi tańczyły kolorowe
motyle.
Niespodziewanie w pobliżu przemknęła mała
wiewiórka. Zatrzymała się tylko na moment,
spojrzała na nich i już wiedzieli, że
wszystko się ułoży, że będzie dobrze.
Minęły dwa miesiące. Dla Błażeja był to
ciężki czas, bo spędzany głównie na
rozmowach kwalifikacyjnych w różnych
firmach, dla Edyty też niełatwy, bo choć
miesiąc wcześniej zakończyła terapię
hormonalną, nie widać było żadnych jej
efektów.
Aż tu nagle, jednego dnia, ich świat
wywrócił się do góry nogami.
O czternastej Błażej wpadł rozpromieniony
do domu i… zdębiał, bo oto zobaczył stół
odświętnie zastawiony do obiadu, zapalone
świece i żonę wystrojoną w małą czarną, z
nową fryzurą i dyskretnym makijażem. Nie
dbała tak o siebie od dłuższego czasu, co
się stało ? - pomyślał.
- Kochanie, mam dla ciebie szczęśliwą
wiadomość - powiedział, podchodząc do żony
i całując ją czule.
- Mam pracę! Jeszcze lepszą niż poprzednia
- mówił z entuzjazmem.
- To cudownie - Edyta aż klasnęła w
ręce.
- Bo teraz będziemy potrzebować trochę
więcej pieniędzy - uśmiechnęła się
tajemniczo.
- Jestem w ciąży!
Po dziewięciu cudownych miesiącach
oczekiwania na upragnione dziecko Edyta i
Błażej powitali na świecie swojego
synka.
- Czyż to nie cud? - wyszeptała z czułością
Edyta.
- Masz rację, kochanie, to prawdziwy cud -
zgodził się z nią mąż.
- Nawet nie wiesz, maleńki, jak nas
uszczęśliwiłeś - zwrócił się do śpiącego
synka.
Noworodek otworzył jedno oko i oboje byli
prawie pewni, że do nich mrugnął, a już z
całą pewnością zobaczyli za oknem, na
szpitalnym parapecie, małą wiewiórkę z
nosem przyklejonym do szyby.
Komentarze (59)
z przyjemnością przeczytałam Małgosiu,
serdecznie pozdrawiam:)
Czytałam na innym portalu i nadal z podobaniem.
Pozdrawiam serdecznie. :)
Wspaniała proza Małgosiu Z ogromną przyjemnością i
zaciekawieniem czytałam kolejne odsłony.
Pozdrawiam serdecznie.
Oj przenosisz w magiczny nas czas,
Pozdrawiam ciepło, Halina
Dziękuję Norbercie i pozdrawiam :)
No i nadszedł czas na prozę Małgosiu.
Co jak co ale talentu Ci nie brakuje
- chce się czytać. Serdecznie pozdrawiam
życząc miłego wieczoru :)
Miło mi Kaziu :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Pięknie u Ciebie... Pozdrawiam ciepło:)
Dziękuję za czytanie przydługiego tekstu i miłe słowa
:)
Pasjansie, Teresko, Twoje oczy - Pozdrawiam serdecznie
:)
Jak byłam dzieckiem wierzyłam w magię, teraz wierzę w
cuda;)
Piękna opowieść:)
Małgosiu, cudowne...moje klimaty. Pamiętam jak dawno
temu moja starsza wnuczka mająca nie całe cztery latka
opowiadała jak ona fruwając wybierała swoją
Mamę...przypomniałaś mi tą sytuację, wzruszyłam się,
dziękuję :) serdeczności dla Ciebie :)
Wcześniej już czytałem, a teraz powiem, że kapitalne
:-) Kłaniam się nisko Autorce :-)
Dziękuję Weno za zachwycenie i za wychwycenie błędu,
masz rację, jakoś i mnie, i innym to umknęło :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Nareszcie znalazłam wolny czas, żeby spokojnie
przeczytać prozę. Przyznam też, że nie był to czas
stracony.
Zachwycona opowiadaniem serdecznie pozdrawiam. Na
dowód, że czytałam uważnie, ojej piszemy łącznie ;)
Pozdrawiam Robercie :)