tarłowskie przenikanie
para brunatnych świętych patrzyła
zdziwiona
gdy stary kościół pochylał skrzydła wież
witając ze wzgórza tę dla której żyli
oni - najdrożsi władcy korytarzy
jakimi wędrowało moje przeznaczenie
teraz te korytarze te święte historie
promieniują skibami do obrzeżnych lasów
gdzie pramatka w ramionach zamyka
horyzont
głaszczę jej miękkie włosy - oziminy pól
dłuto niegdyś ryjące ostatnie litery
dzisiaj żłobi wiersze na chmur
pergaminie
tusz co latami czerniał w pożegnalnych
cyfrach
złotem puszystych brzezin budzi się ze
snu
rozróżniam wasze głosy talenty uśmiechy
papilarne - na otwartych dłoniach płyt
nagrobnych
niepokoje w sosen nastroszonych piórach
dzielne ciała w modrzewiach kroczących
przy drogach, oczy jakby zaklęte w
migotaniu brzóz
mądrość waszą dębową co w świat nawsiąkała
palonym cynobrem spadających słów
przyjechałam znowu dać wam nieśmiertelność
by powrócić do życia z naręczem swych
dusz
Komentarze (31)
Mistrzostwo.
To niewiarygodne, że można napisać taki wiersz o
wizycie na grobach swoich przodków.
Wspaniałe metafory, subtelna rytmika podkreślona
brzmieniem delikatnych rymów...
I ten nastrój, świadomość ciągłości więzi z tymi
którzy byli przed nami, sprawiająca wrażenie oglądania
starej fotografii.
To wszystko z pogranicza metafizycznych przeżyć.
Coś pięknego Wando, coś pięknego...