Wiersze SERWIS MIŁOŚNIKÓW POEZJI GRUPA AUTORÓW BEJ

logowanie
Zaloguj
Nie pamiętasz hasła?
Szukaj

Trzy drzewa

Na leśnej polanie, na wzgórzu delikatnym,
Gdzie promień słońca zieleń rozkosznie przeplata,
Pięły się ku górze, ku obłokom błękitnym
Trzy drzewa młode i nader ciekawe świata.

Codziennie, gdy las wieczorne szaty zakładał
I wszystkie stare konary już dawno spały,
Księżyc w napięciu historii trzech drzew słuchał,
Które na polanie o marzeniach szeptały.

Pierwsze śniło o zostaniu szlachetną skrzynią,
Wypełnioną złotem, cennymi klejnotami,
Byłoby czarującą piękności boginią,
Budząc zachwyt swymi ozdobnymi rzeźbami.

Drugie marzyło by stać się potężnym statkiem,
Unieść królewski orszak na szerokie wody,
Na krańce świata bożego płynąć ukradkiem,
Solidnym kadłubem dając męstwa dowody.

Trzecie chciało rosnąć prosto ku górze,
Wzrok ludzi ciałem swoim do nieba prowadzić,
Blisko być z Bogiem w całej swej naturze
I pamięć o sobie na wieki pozostawić.

Wszystkie trzy modliły się długo i żarliwie,
Prosząc pokornym szeptem o spełnienie marzeń,
Do księżyca uśmiechały się dobrotliwie,
W nadziei czekały kolejnych wydarzeń.

Pewnego dnia do lasu przyszła grupa drwali,
Tęgich i krzepkich z ciężkimi toporami,
Błyszczały w słońcu groźne ostrza ze stali,
Gdy do drzew zbliżali się żwawymi susami.

Ogrom i siła drzew raziły ich umysły,
Konary podniebne szczery podziw rodziły,
Szata i zapach dziewiczy kusiły zmysły,
Drwali, niczym kwiat pszczoły, subtelnie wabiły.

Po krótkiej leśnej naradzie wydano wyrok
By pierwsze drzewo ściąć i sprzedać stolarzowi,
Świst toporów rozdzierał powietrze aż po zmrok,
Kradnąc ciszę utrudzonemu wieczorowi.

Księżyc zaś wynurzał się z oceanu gwiazd,
Obejmując las promiennymi ramionami,
Na polanie ujrzał drzewo wycięte jak chwast,
Przez braci żegnane szumiącymi pieśniami.

Od stóp po koronę ociosane i nagie
Tuliło się do mchu puszystego i trawy,
Śniło o stolarzu tworzącym piękną skrzynię
I nie czuło przed losem swoim cienia obawy.

Nie spało jednak zbyt długo zbudzone trzaskiem.
Słońce jeszcze wschodziło i ledwo błyszczało,
Gdy na ziemię padło drugie drzewo z hukiem,
Pełne nadziei, bo do stoczni trafić miało.

Na polanie, co Królestwem Trójki się zwała,
Rządzonym poczciwie szeptami i modlitwą,
Jeden pień, jedna dusza boża się ostała,
Drżąc ze strachu srogo, niczym rycerz przed bitwą.

Ta, która chciała rosnąć, by blisko być Boga,
Bezsilna wobec armii uczuć pożądania,
Czuła ostrza stalowe wbijane przez wroga
I gasnący żar tchnienia dawnego marzenia.

Wtedy ostatni raz były tak blisko siebie -
Nagie na zielonym dywanie ułożone,
Gwiazd spadających szukając na nocnym niebie,
Zasnęły z trudem, przeżyciami znużone.

O poranku pachnącym kropelkami rosy
Posłano pierwsze do pobliskiego stolarza
I choć ten półnagi był jeszcze oraz bosy,
Raźnie przyjął przybysza z leśnego wzgórza.

Potem chwilę myślał, brwi marszczył, kiwał głową
Drzewo wiedziało, że obmyśla plan roboty,
W końcu za pięknej żony idąc namową,
Stworzył dla zwierząt karmniki i spore żłoby.

Tak właśnie drzewo żłóbkiem z sianem się stało,
Postawionym w lichej, mizernej stodole.
Długo za marzeniem i skarbami płakało,
Powierzając w modlitwie swoją niedolę.

Dzień później drugie drzewo słyszało szum morza,
Goszcząc w stoczni u brzegu wody bezmiaru,
Trudną była dla drzewa twarda wola boża,
Czyniąc mizerną łódź rybacką z konarów.

W niepamięć odszedł sen o potężnym statku,
O orszakach królewskich i morskich podróżach,
Drzewo pogrążyło się w samotnym smutku,
Myśląc o braciach zielonych i leśnych wzgórzach.

Ostatnie drzewo pocięto na wielkie belki
I złożono na stosie w tęgiej ciemności,
Spływały po nich brylantowych łez kropelki
Sączone z leśnej tęsknoty i miłości.

I tak po cichu mijały kolejne lata,
Pragnienia niczym żar ogniska dogasały,
Zmieniała się ziemi wciąż kolorowa szata,
Aż drzewa o marzeniach sennych zapomniały.

Pewnego jednak dnia, zupełnie niezwykłego,
Do stodoły weszła para niespodziewanie,
Panna porodziła dzidziusia maleńkiego –
Skarb, który ułożyła w żłóbku na sianie.

Drzewo – żłóbek drżało tej nocy z radości,
Czuło bowiem w sobie moc przedziwną,
Moc największego skarbu – dziecięcej miłości
I ufność jak oczy maleńkiego prawdziwą.

Czas biegł nieubłaganie, bez śladu zmęczenia,
Ludziom szczodrze klejąc kręte zmarszczki na czoło,
Przystanął jednak pewnego pamiętnego dnia,
Widząc łódź targaną wiatrem jak polne zioło.

Niebo spływało chmurami o barwie trwogi,
Wściekłe fale wbijały kły w ciało łodzi,
Pośród grzmotów, deszczu i ciemności, błysk srogi
Oświetlił blade twarze przerażonych ludzi.

Bało się także drzewo – rybacka łupina,
Że kadłub lichy przed żywiołem nie uchroni,
Ugrzęzła w czeluściach jeziorna kraina,
Walcząc tchem płytkim o litość śmiertelnej toni.

A na pokładzie, tuż z przodu, wbrew rozumowi,
Drzemał smacznie pewien lekko skulony człowiek,
Snem ujmując powagi groźnemu sztormowi.
Dopiero krzyk zmusił go do otwarcia powiek.

Gdy wstał, rzekł donośnym głosem „pokój!”
Zaraz ucichły wichry, burza i pioruny,
Nastał istnie niebiański i kojący spokój,
Odpłynęły w siną dal sztormowe chmury.

Drzewo natychmiast odczuło powagę chwili,
Moc cudu przedziwnego i boskiej potęgi,
Oto Król królów na pokładzie moi mili,
Któremu wielce posłuszny był żywioł wszelki.

Niedługo potem nadszedł czas trzeciego drzewa,
Co cichutko w tęgiej leżało ciemności,
Ludziom bowiem bali prostych było potrzeba,
Po które sięgnięto do stosu z przeszłości.

Tego dnia, całkiem niepodobnego do innych,
Smutniej i ciszej śpiewały powietrzne ptaki,
Wiatr zmartwiony przechadzał się wśród krzewów winnych,
Nieznane melodie nuciły polne maki.

Nos zasysał woń miasta płonącego gniewem,
Szerokie ulice cuchnęły nienawiścią,
Przez tłum brnął człowiek miażdżony potężnym drzewem,
Na barkach niesionym, zraszanym obficie krwią.

Stąpali razem – drzewo i On, drobnym krokiem,
Doliną cierpienia, wiodącą na szczyt wzgórza,
Odprowadzał ich tłum dziki szyderczym wzrokiem,
Aż człowiek ów zawisnął w ramionach krzyża.

Gwoździe przeszyły ręce, nogi i konary,
Krew wnikała w niewielkie drzewa szczeliny,
W bólu i męce nieopisanej miary
Oddał ducha żywota, niczemu niewinny.

Niedługo potem, dnia trzeciego z kolei,
Poznało drzewo tajemnicę wydarzenia,
Promieniało z radości, pełne nadziei,
Dumne ze spełnienia młodzieńczego marzenia.

Oto bowiem starczyło sił i wytrwałości,
By stanąć wyprostowanym na szczycie góry,
Dźwignąć Boga i ciężar cudownej miłości,
Możliwie najbliżej będąc boskiej natury.

Kiedy więc sprawy nie biegną po Twojej myśli,
Pamiętaj o bożym planie właśnie dla Ciebie,
Ufaj Panu, który drogi niebieskie kreśli
I prowadzi nas nimi za rękę do siebie.

Choć ścieżki te są od naszych zupełnie inne
I nie rozwikła ich ludzka, mizerna głowa,
Są zawsze najlepsze, cudowne i przedziwne,
Bo wiodą prosto w ramiona Pana Boga.

Dodano: 2006-11-07 22:19:10
Ten wiersz przeczytano 809 razy
Oddanych głosów: 12
Rodzaj Rymowany Klimat Optymistyczny Tematyka Wiara
Aby zagłosować zaloguj się w serwisie
zaloguj się aby dodać komentarz »

Komentarze (0)

Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.

Dodaj swój wiersz

Ostatnie komentarze

Wiersze znanych

Adam Mickiewicz Franciszek Karpiński
Juliusz Słowacki Wisława Szymborska
Leopold Staff Konstanty Ildefons Gałczyński
Adam Asnyk Krzysztof Kamil Baczyński
Halina Poświatowska Jan Lechoń
Tadeusz Borowski Jan Brzechwa
Czesław Miłosz Kazimierz Przerwa-Tetmajer

więcej »

Autorzy na topie

kazap

anna

AMOR1988

Ola

aTOMash

Bella Jagódka


więcej »