Umarli, zapomniani
Śmierć znowu była blisko.
Przeszła powoli i ciężko,
przygarbiona od nadmiaru umierania.
Niczyja.
Błądziła po korytarzach starej kamienicy z
niewidzącym od zawsze spojrzeniem,
zostawiając po sobie chłód mosiężnych
klamek
i obdrapanej przez czas lamperii.
Zatrzeszczały gdzieś w górze drewniane
schody,
lecz nic – zapadła cisza,
choć dźwięki zapamiętanych przez materię
kroków powracały wciąż,
niczym echo.
Ktoś się potykał. Zbiegało jakieś
dziecko…
Pochmurny dzień nadawał jeszcze bardziej
szarego wyrazu,
tym przedmiotom sprzed dziesięcioleci.
Niedomknięte okno
miało popękane od ciągłych uderzeń szyby.
Na zewnątrz deszcz skapywał z liści
kasztanów.
(Włodzimierz Zastawniak)
Komentarze (4)
Ja też za przedmówcami - klimat świetnie oddany:)
super tekst, po przeczytaniu zamknąłem oczy i jeszcze
bardziej wczułem się w ten klimat.. ;>
Dobry tekst. Ciekawy. Pozdrawiam
Klimat wiersza świetny, czytając byłam tam tuż obok
kasztana.