Waga
Zatrzymała Matka Ziemia w swym uporze
obracania
I poczułem, że też pragnę
Swego wiru znaleźć finał
Wyrzucone resztki lawy w swej skorupie
zastygały
Nie dostawszy się do nieba
Bezpowrotnie upadały
I przylgnąłem
Do tej skały w jednym tylko ciała styku
Moj ostatni życia uchwyt
Postaw nieugiętych przykuł
Tak bezpiecznie się poczułem
Uczepiony skrawka ciebie
Kości dłoni są już białe
Mocy swojej własnym echem
Wciąż są wbite
Wciąż trzymają doskonałą formę ciebie
I poczułem, jak rozrywasz w ciszy
Czarny kombinezon
Nie zdążyłem nawet krzyknąć nim opadłem
W otchłań przeżyć
Od swej grani oderwany
Naśladując lot Ikara
Spadam otchłań piekła mierzyć
Nieba
Mnie witają bramy
Komentarze (18)
Myślę, że jeżeli to jest miłość - to strasznie
pazerna, gorąca jak lawa, namiętna do bólu. Pozdrawiam
radośnie:)
Przewrotnie :)
Z podobaniem :)
No, no :-) I jest wiersz :-) Ubrany w kilka warstw
metafor, jak dla mnie nie na raz na pewno :-) I
dobrze!
A jak kości prawie białe, to inaczej prawie do kości
rozebrany ;-) ;-)
Ech, miłość... :-)
Pozdrawiam z podobaniem :-)