Wena
Unosisz się na bańkach mydlanych do nieba.
Skrywasz się. Nieuchwytna. Złapać Cię
kiedyś trzeba.
Widzieć Cię ponoć należy tylko w barwach
tęczy,
lecz mnie zbytni koloryzm zanadto dzisiaj
męczy...
Ustalmy więc, że czerń. Kolor całkiem
ładny.
Koncept zatem mamy. Nie całkiem dokładny.
Kapryśnaś jest. Odchodzisz już? Nie, nie,
proszę!
Wszak Twoje humory cierpliwie ciągle
znoszę.
Ulegam posłusznie, pióro trzymam już w
ręce,
a Ty odchodzisz. Bezsilnie padam, w męce...
Ty dopadasz mnie w łazience. Zaśmiewam się
drwiąco.
Bawisz się ze mną? Brzydko, gniewnie,
kpiąco.
Pióro chowam głęboko, koncept płonie już
żwawo.
Może Ty się napawasz taką głupią zabawą.
Mnie to już nie cieszy, żegnaj więc
kochana,
widać nie dla mnie sztuka pisaniną zwana.
...a ja chcę tylko wyrazić swoje myśli.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.