Wiersz na własne, siedemnaste...
Napisałem wiersz na własne, siedemnaste urodziny, i z całą powagą uroczyście dedykuję go sobie. Stolat.
W sennych deliriach, majaczących bólach
głowy,
wszedłem chwiejnym krokiem w smak kurzu-
mój własny, osobisty- kurz urodzinowy.
Złotolepkie miodoplastry, światło lipą
pachnące,
osiada końcem dnia na wyniosłym krańcu
miesiąca.
I brzozy też nie mają nic przeciwko, a to
wszystko-
po prostu dzieje się zbyt szybko.
Pierwszy krok w rok życia siedemnasty,
umyka mi ta chwila, gdzieś gubię
miodo-plastry.
Brzozy stygną w noc, melancholią
wykrzywione,
i one dostaną na moje urodziny cienistą
księżyc-koronę.
Powietrze pachnie wieczornymi mozartami-
w dźwięcznej ciszy requiem dla szeptu,
marsz żałobny grany na wietrze.
Oprócz tego, nic się nie zmieniło-
słońce wschodzi i zachodzi, tak jak
zachodziło-
przewidywalną rutyną, mimochodem,
pomimo.
Na dachu sam odśpiewam moje milknące "sto
lat" nad zachodem,
i być może ujrzę dźwięczne "najlepszego" w
tarczy słońca,
które zachodzi nad moim dwieścieczwartym
miesiącem.
Komentarze (1)
To nie zostaje mi nic innego, jak złożyć Ci jak
najszczersze i jak najcieplejsze życzenia
urodzinowe...mrucząc cicho 100 lat :)