Wspomnienia z podrozy
Tym wszystkim ktorzy dotrwaja do konca.
Przemierzylem wiele drog by odkryc
mistyczny czar natury,
by cieszyc wzrok widokiem niezmierzonego
piekna
i uradowac ma dusze w obliczu cudownych
widokow.
Wiele z tych szlakow prowadzilo mnie
w sobie tylko znanych kierunkach.
Nie dbalem o to!
Za kazdym zakretem widzialem oczyma
wyobrazni
kolejna sciezke, nastepny zakret,
jeszcze jedno wzniesienie czy kolejny ze
szczytow do zdobycia.
Bladzilem wielokroc, rozmyslalem na
rozstajach
ktora z drog wybrac, ktora podazyc.
Kierowany przeczuciem wybieralem nastepny
trakt
i brnelem dalej ku spelnieniu.
Przystawalem czasem by skosztowac darow
lasu,
by podpatrzec zyjace w nim stworzenia,
posluchac melodyjnego spiewu ptakow
czy samych odglosow puszczy.
Wiatr swym tchnieniem przygrywal na
lisciach i igliwiu
swa niekonczaca sie piesn
a drzewa rozkolysane w swym tancu
wydawaly ciche pomruki zadowolenia.
Nie raz przysiadalem na glazach
czy powalonych przy drodze pniach
by wsluchac sie w ow piesn,
zestrajalem sie z nia i odplywalem w
marzenia.
Wytezalem zmysly by zrozumiec jej przekaz
czy tresc
ta jednak w swym uroku byla tajemnicza i
nieprzenikniona.
Pod koniec kazdego z mijajacych dni
nastepowala chwila
ktora obejmowala mnie swym paralizujacym
pieknem.
Zachod - magiczna godzina w ktorej dzien
ustepuje nocy
a jasnosc dnia panujaca nad dolina przygasa
by swiat mogl plawic sie w oceanie
mroku.
Slonce kladlo sie do snu, trwalo to
zaledwie pare minut
w ktorych zawsze wstyrzymywalem oddech
by w jakikolwiek sposob nie sploszyc ow
chwili.
Po czyms tak cudownym a tak krotkim
odczuwam niedosyt,
zakosztowalem piekna i gdy je wchlonelem
czuje nieustanny glod i pragnienie na
wiecej.
Pamietam jak dzis ma wedrowke na szczyt
Dzikiej Gory
gdy ostatnie z promieni slonca
skryly sie za jeden z gorzystych
wierzcholkow
i oswietliwszy go swym blaskiem znikly
a ja ujrzalem widok ktory na zawsze
zatrzymam w swym sercu.
Po sam kres zapatrzenia gory lagodnie
uslane
wyrastaly z ziemi okryte mrokiem
zachodzacego slonca.
Niebo rozjarzone do czerwonosci mienilo sie
kolorami plomieni
a ognista przestrzen niknela gdzies
powyzej
gdzie brunatne chmury dopelnialy
fantastycznego widoku.
Zapragnelem wstrzymac ta chwile zawisnac w
czasie
by moc do woli podziwiac ow pejzaz.
Lecz cos tak pieknego nie moze byc
wieczne
i mija zawsze gdy tego niechcemy.
Nienasycony objelem wzrokiem zachmurzone
niebo
choc ksiezyc od dawna byl juz obecny na
niebosklonie
dostrzeglem go dopiero wowczas
gdy czerwono zlota tarcza slonca
zniknela calkowicie pod krawedzia
horyzontu.
Teraz to jego srebrzyste swiatlo oswietlalo
mi droge
i zarys ksztaltow znajdujacych sie przede
mna.
Ruszylem dalej by dotrzec na szczyt
przed zapadnieciem calkowitych
ciemnosci.
Spedzilem ta noc pod plaszczem
rozgwiezdzonego nieba
owiniety cieplym kocykiem
wypilem zimnego browarka i zasnelem.
Komentarze (1)
piękne widoki, pejzaże i ciekawe zakończenie :) tylko
kilka błędów sie wkradło