Wytrzymaj, Anna Lisa (odc. 47)
Na podwórzu niemieckiej katowni kazali
wszystkim wysiąść. Znów zaprowadzili ją do
„tramwaju”, ale tym razem była jedną z
pierwszych z wywołanych osób, którą znów
zawlekli do sali przesłuchań.
Domyślała się, że opóźnienie tego
czwartkowego przesłuchania w stosunku do
wcześniej zapowiadanego poniedziałku-wtorku
wynikało z oczekiwania na przyjazd rzekomej
lub prawdziwej siostry Anny Steiner.
Jeśli myślała, że dzisiaj będzie jej
łatwiej, niż poprzednio, to gruby śledczy
na samym początku wyprowadził ją z
błędu:
–Nie jesteś Niemką, udajesz. Twój dziwny
akcent jest bardziej polski, niż niemiecki,
więc nas nie oszukasz. Powiedz najpierw,
czy twoje nazwisko to Katarzyna Stasiak, bo
inaczej zrobimy ci skrobankę.
Udała, że nie rozumie, ale była w szoku.
Dowiedzieli się, że jest w ciąży! Skąd?
Czyżby Irena?
Nie, niemożliwe! Może ktoś inny, na pewno
nie Irena! Przychodziła do niej codziennie
dwa razy, przynosiła dodatkowy chleb,
zawsze pocieszała ją i wszystkie inne.
Pytała się jej, czy nie wziąć jej na
oddział szpitalny. Lesia nic na to nie
odpowiedziała, ale i tak gestapowcy z
Pawiaka się na to nie zgodzili. Pozwolili
tylko, by przez cały czas lekarka lub
pielęgniarka się nią zajmowały i nawet nie
musiała sprzątać tej ich celi, ani
korytarza, ani schodów, tak jak inne jej
koleżanki.
Pomyślała teraz, że może grubas lub któryś
z nich sam to zauważył, bo przecież była
szczupłą dziewczyną, a jej brzuch już dość
mocno się uwydatniał i na pewno można było
to zauważyć, przypatrując się jej uważniej.
Zwłaszcza, że teraz kazali jej zdjąć kaftan
więzienny i była w samej bluzce.
Spodziewała się tego, że kiedyś się
dowiedzą, ale jednak była teraz przerażona.
Powiedziała po niemiecku, że nic nie
rozumie i znów zażądała adwokata. Zdała
sobie sprawę, że idzie już na całość, że
już teraz nie ma odwrotu. Nie miała
pojęcia, ile jeszcze mają dowodów przeciwko
niej, ale wybrała twardą konfrontację z ich
wersją, także dzięki temu, że czytała
wczoraj ten gryps. Ryzykowała życiem swoim
i dziecka, ale bez tego też była pewna, że
ją zabiją. Tak jak Janinę Lech, za znacznie
mniejsze jej zdaniem "przestępstwa przeciw
Rzeszy". Teraz gruby przetłumaczył na
niemiecki swoją wypowiedź, na co usłyszał
od niej:
-Jestem Anna Steiner, Niemka, doskonale pan
o tym wie. Mój być może dziwny dla pana
akcent jest taki, bo pochodzę z Austrii, z
Wiednia, tam się wychowałam. Czy Gestapo
zna się na akcentach w języku
niemieckim?
Pejcz zwalił ją ze stołka – a więc nic się
nie zmieniło w porównaniu z sobotą.
-Kłamiesz! -wrzasnął śledczy po polsku.
-Anna Steiner nie żyje!
Odłożył swoje narzędzie tortur i usiadł za
biurkiem, znów ciężko oddychając.
-Twój dowód jest sfałszowany, tak ustalili
nasi eksperci - kontynuował po niemiecku,
podczas gdy ten drugi jeszcze ją kopał po
plecach i pośladkach, gdy leżała na
podłodze.
Gruby dał znak, żeby tamten przestał ją
bić. Wtedy powoli zaczęła podnosić się,
siadać na podłodze. Usłyszała:
-Twoja łączniczka cię wsypała, ta tutejsza
z Warszawy, tak samo jak tamten łącznik w
Berlinie, w tamtym hotelu „Albertus”, z
którym spiskowałaś. Wszystko o tobie wiemy,
Katarzyno Stasiak.
-Wasi eksperci to idioci! Odpowiecie za to
wszystko, że bijecie Niemkę, żonę
niemieckiego żołnierza, walczącego na
froncie - odpowiedziała, patrząc śledczemu
w oczy. -Żądam natychmiast obecności
adwokata. Umiecie tylko bić bezbronne
kobiety! Mój mąż nosi z dumą mundur oficera
Wehrmachtu, a wy hańbicie niemiecki
mundur!
„Córeczko, nie bój się” – pomyślała,
wytrzymując nowe uderzenia pejcza. I
następne, tym razem znów w pozycji
półleżącej na podłodze. Nie pamiętała ile
ich było, bo osunęła się i zemdlała z bólu.
Ocucili ją kubełkiem zimnej wody i znów
posadzili na taborecie przed nim. Przed tym
samym grubym śledczym, tym razem
występującym w mundurze gestapowca.
–Dostaniesz ostatnią szansę by mówić
prawdę, Katarzyno Stasiak. Jeśli nie, to
koniec z tobą i twoim dzieckiem –
powiedział już bardziej spokojnie,
nakazując pozostałym odsunąć się od niej i
nie bić.
Przypomniał sobie wreszcie o tym, że ma tu
przyjechać siostra prawdziwej Anny
Steiner.
Już myśleli, że biciem ją zmiękczyli, ale
Lesia jeszcze raz uznała, że nie ma innego
wyjścia, tylko brnąć dalej. Nie mają w ręku
jej dokumentu na nazwisko Stasiak ani
Zielińska, bo oba dowody są schowane w
tamtej stodole. Mają za to ausweis na
nazwisko Steiner, ale nie mogą się nim
oficjalnie posługiwać, bo to jest dokument,
jakby nie było, wystawiony na obywatelkę
Niemiec!
Miała doskonałą pamięć. Znała i pamiętała
niemal każde słowo z sześciu długich
listów, które ów niemiecki żołnierz,
porucznik Bernard Steiner walczący na
froncie wschodnim, wysłał do swojej
prawdziwej żony, Anny Steiner, tylko o rok
od niej starszej. Tam było wszystko o ich
miłości, dwojgu dzieciach i mieszkaniu w
Hamburgu. Bernard nie wiedział jeszcze, że
jego żona Anna zginęła w pożarze, w
ogromnym alianckim nalocie dywanowym w nocy
z 27 na 28 lipca 1943 roku, bo jego ostatni
list z frontu miał datę 17 lipca. Pisał,
jak bardzo ją kocha i czeka na spotkanie we
Lwowie, bo ona obiecała tam przyjechać, a
on dostanie przepustkę i spotkają się
właśnie w tym mieście. Polskie podziemie,
działające także w Niemczech, w Berlinie
czy Hamburgu, wydobyło lub wykupiło jakoś
te jej dokumenty, dowód osobisty i listy od
męża, znalezione w schronie lub w ich
mieszkaniu w budynku przy Nordkanalstraße,
na podstawie których specjaliści AK od
legalizacji w Warszawie stworzyli fałszywy
ausweis dla Lesi. Wyglądał bardzo
porządnie, bo tylko fotografia była w nim
zmieniona i jakieś drobne korekty pisma i
pieczątek. Teraz to wszystko musiało
stanowić podstawę jej walki o przetrwanie i
uwolnienie. Jej walki na śmierć i życie.
Wiedziała z listów, w jakiej jednostce
służył jej rzekomy mąż jeszcze w czerwcu i
lipcu, że walczył gdzieś w zachodniej
Rosji, może pod Kurskiem. Teraz nie mogła
przecież wiedzieć tego dokładnie, bo
sytuacja po tych prawie trzech miesiącach
bardzo się zmieniła. Zresztą nie musiała
się znać na sprawach wojskowych i na
mapach. Trochę czytała o tym wszystkim, co
się tam działo, w niemieckiej prasie w
czasie obu tych swoich podróży do Berlina i
Kolonii i też miała to "wykute" na pamięć.
Wyglądało według niej na to, że prawdziwy
Bernard Steiner mógł walczyć pod Kurskiem.
O tej bitwie wspominał jej major Stressner
w czasie ich wspólnej podróży do Lwowa,
ale czy przeżył? – tego nie wiedziała.
Czując pulsującą w głowie krew, pokonując
przenikliwy ból na obolałych mięśniach
pleców, pośladków i na poranionej skórze, z
trudnością podniosła się i wskazała na
śledczego jeszcze raz palcem, ubiegając
jego pytania:
-Pożałujesz tego wszystkiego, kanalio! –
wykrzyczała. -Ty bezczelny bandyto! Mój mąż
wróci z frontu i mnie pomści, nawet jeśli
mnie tutaj zabijesz!
Sama nie wiedziała, skąd znalazła tyle
siły, by besztać gestapowca. „Anna Lisa,
wytrzymaj” – to ją podtrzymywało jeszcze w
oporze, kilka słów z wczorajszego grypsu,
który do niej dotarł.
Sprüscher stropił się, bo jeszcze mu się
nie zdarzyło coś takiego w tym gabinecie,
zwłaszcza że ich „wysiłek” bicia bezbronnej
kobiety jeszcze jej nie zmiękczył, jak
dotąd. Był jednak dzisiaj wyjątkowo
spokojny i opanowany, może dzięki
zapowiedzianej wizycie rzekomej siostry
Anny.
-Jak ma na imię twoja teściowa? Gdzie
mieszka?– zapytał znienacka.
Pierwsze pytanie „osobiste”, których
szczególnie się bała. To pierwsze miało ją
zaskoczyć, ale Lesia poradziła sobie z tym.
Mogła podziękować swojemu starszemu bratu
Grzegorzowi, który od najwcześniejszych lat
zawsze „trenował” jej umiejętność
logicznego myślenia i zapamiętywania
szczegółów. Zagadki, szarady, rebusy – w
ich dzieciństwie to były najlepsze wspólne
zabawy, przynoszące uśmiech i radość. Grześ
zawsze klaskał, gdy Lesia odgadła jego
zgadywankę, uzupełniła brakujące elementy
lub odgadła hasło w jego rebusie.
Rozwiązywanie zagadek, szyfry, równania -
to było i pozostało do dziś jego pasją,
która zaprowadziła go na studia na wydziale
matematyki na Uniwersytecie Jagiellońskim w
Krakowie.
A teraz pytanie gestapowca zmusiła ją do
błyskawicznej analizy tego, co przeczytała
w listach jej rzekomego męża Bernarda do
jego żony Anny. Nie znalazła tam wprost
wszystkich imion ich rodziców, ale były tam
i pamiętała imiona ich dzieci - Wolfgang i
Berta. Według któregoś innego listu nosiły
je po swoich dziadkach.
Córeczka Berta mogła mieć imię tylko po jej
teściowej, ponieważ w tym jedynym, nie
wysłanym liście Anny do Bernarda było tak
napisane, że jej zmarła matka miała
prawdopodobnie na imię Scharlotta:
„Imieniny Scharlotty przypadały dziesięć
dni temu. Myślałam w tym dniu o mojej
biednej, kochanej mamusi, a trzy dni temu
pamiętałam o drugiej rocznicę jej śmierci.
Kochana mamusia leży już drugi rok na
Zentralfriedhof (*), a ja tam nie byłam ani
razu od dnia pogrzebu. Bardzo mi smutno i
tęsknię za nią.”
W tym jedynym liście Anny, który Lesia
czytała, był zapisany także obecny adres
jej teściowej. Bo tamta się przeprowadziła
i Anna chciała powiadomić o tym męża, który
jak z tego wynikało przedtem nie wiedział o
tym.
Odpowiedzi udzieliła niemal natychmiast,
drobne opóźnienie wywołane namysłem
przykryła pytaniem o to, co to ma z nią
wspólnego:
-Dlaczego pan mnie o to pyta? Trzyma mnie
pan tutaj i każe bić po to, by się
dowiedzieć imienia mojej teściowej?
-Katarzyna Stasiak na pewno nie odpowie,
Anna Steiner musi znać i podać
odpowiedź.
-Oczywiście, że zna! – usłyszeli jej słowa.
-Matka mojego męża Bernarda ma na imię
Berta i mieszka niedaleko Hamburga.
-Gdzie dokładnie? – padło pytanie.
-Sittensen, Mülhenstrasse 36.
Grubas był zaskoczony trafnością
odpowiedzi, ale spokojnie przeszedł do
dalszego przepytywania.
-A jak ma na imię twoja jedyna siostra, na
którą dzisiaj czekamy?
To było jeszcze bardziej podchwytliwe
pytanie. W listach znów nie było wprost o
tym. Jednak Bernard kończył każdy list
pozdrowieniami dla kilku osób z kręgu ich
rodzin, częściowo wymienionych po imieniu
lub zdrobniale:
„Uściskaj, proszę, i wycałuj moją mamusię,
Wolfusia i Bertusię, bliźniczki, Sophie,
Gretę, Andreasa...”
Czy gdzieś było ukryte imię jej siostry?
Już wcześniej się zastanawiała, kim były
„bliźniczki”, ale dopiero teraz ją olśniło!
W tym samym, nie zakończonym, jedynym
liście Anny, było napisane dalej: „Dobrze,
że chociaż Eliza i Marta tam były”. Były na
grobie ich matki w Wiedniu!
Zaryzykowała odpowiedź:
-Mam dwie siostry, szanowny panie.
-Jak mają na imię? – pytając w ten sposób
niechcący utwierdził ją w toku jej
myślenia.
-Eliza i Marta, bliźniczki.
Grubas znów nie mógł być z siebie
zadowolony, więc przeszedł do innych
pytań:
-Katarzyno Stasiak, dlaczego uciekłaś
wtedy, w nocy z 25 na 26 września, z
pociągu pospiesznego Berlin – Warszawa w
okolicy Sochaczewa?
-Nie wiem, o czym pan mówi. Jestem Anna
Steiner, Niemka, obywatelka Rzeszy
Niemieckiej. Nigdy nie uciekałam z żadnego
pociągu. Nie wiem, po co pan powtarza te
bzdury.
-Obecny tu pan porucznik Albert Schöcke z
policji państwowej miał zadanie cię
obserwować w tamtym pociągu. Tamtej nocy,
około godziny piątej nad ranem, znikłaś z
przedziału i jak się potem okazało –
wyskoczyłaś z tego pociągu w trakcie jazdy.
-To są brednie! Nigdy bym się na to nie
odważyła i nigdy bym nie zaryzykowała
życia, wyskakując z pociągu pospiesznego
ani z żadnego innego w trakcie jazdy. Nie
wiem, po co poważny oficer Gestapo, taki
jak pan, powtarza takie brednie.
-Niemniej jednak nie było cię potem w tym
wagonie, w którym wcześniej siedziałaś.
Zastanowiła się i po raz pierwszy
uśmiechnęła się do śledczego, mówiąc:
-Czy pan uważa, że kobieta niemiecka
podróżując pociągiem niemieckim na obszarze
Wielkiej Rzeszy Niemieckiej nie ma prawa
przesiąść się w trakcie jazdy na inne
miejsce w innym wagonie, niż początkowo
zajmowała? Czy pan nigdy nie jechał w swoim
życiu pociągiem?
-Dlaczego zatem wyszła pani wtedy z tego
wagonu?
Po raz pierwszy użył wobec niej uprzejmej
formy „pani”! To znów ją podbudowało. „ANNA
LISA STEINER, bądź dzielna” – przypomniała
sobie z grypsu.
-Ponieważ była noc i moi współpasażerowie w
przedziale, dwie panie i jeden pan, spali.
Wszyscy przeraźliwie chrapali, co bardzo mi
przeszkadzało. Wzięłam więc swoją walizkę i
znalazłam nowe miejsce do siedzenia trzy
lub cztery wagony dalej, gdzie mogłam
jeszcze trochę pospać w drodze do Warszawy.
Czy to jest w Niemczech zakazane?
-Czy przechodząc widziała pani kogoś po
drodze w korytarzu?
Oczywiście, że pamiętała tego szpicla. W
ciemnościach nie widziała dokładnie, ale
wydawało się jej, że wtedy przysnął w
korytarzu, co pozwoliło jej uciec.
-Tak, oczywiście, pamiętam –odpowiedziała
spokojnie, tym razem celowo konfabulując.
-Było dość ciemno w tym wagonie, w
pozostałych zresztą także. Przecież wagony
są nocą nieoświetlone, zwłaszcza w
„starych” Niemczech, tak samo jak dworce.
(**) Jednak, pomimo ciemności, w świetle
księżyca wyraźnie widziałam mężczyznę
leżącego na podłodze, najwyraźniej
śpiącego, bo słychać było jego okropne
chrapanie. Pomyślałam sobie, że to jakiś
pijany człowiek leży, bo tylko pijacy są w
stanie spać na podłodze w korytarzu, choć
było sporo miejsc wolnych w przedziałach w
tym dość pustym pociągu. Natomiast w tamtym
wagonie, do którego przeszłam i w którym w
końcu usiadłam, były jednak wewnątrz jakieś
blade światełka. Mogłam spokojnie zająć
sobie tam wolne miejsce.
-Dlaczego zatem poszła pani do innego
wagonu, skoro w tym samym były wolne
miejsca w sąsiednich przedziałach?
-Zawsze nie znosiłam pijaków! – odpaliła.
–W moim wagonie w korytarzu leżał pijak,
którego także się bałam, że mnie będzie
zaczepiał. A ja chciałam się jeszcze
wyspać, więc poszłam dalej! W tym drugim
wagonie poczułam się wreszcie
bezpieczniejsza.
Śledczy najwyraźniej z trudnością stłumił
śmiech, bo na pewno to był ten jej
"opiekun" z Berlina, rzekomo leżący i
śpiący na podłodze wagonu pijak. Takie
zeznanie podejrzanej Polki nie było tak
całkiem oderwane od rzeczywistości, bo
wśród gestapowców dość często nadużywano
alkoholu.
I to stawiało pod znakiem zapytania całość
tych sensacyjnych doniesień jego kolegi z
Gestapo, Alberta Schöcke! Ta kobieta
zeznała, że gestapowiec był pijany!
„Ciekawe! – pomyślał śledczy. „Gdyby był
trzeźwy, to nie zatrzymałby pociągu
pospiesznego, a po prostu lepiej by jej
pilnował! W końcu najzwyczajniej mógłby ją
aresztować jeszcze w pociągu, zamiast robić
cyrk z obławą policyjną w tamtą niedzielę,
która nic nie dała!”
Grubas podszedł więc do miejsca w narożniku
sali, gdzie siedział ten jej "opiekun",
który cały czas z narastającą złością był
świadkiem wszystkiego, co się tutaj działo,
całej tej śmiertelnej rozgrywki. „Ten
kretyn Sprüscher kompletnie nie umie
przesłuchiwać tej polskiej suki!”
Postanowił coś zrobić, bo to na jego
słowach opierało się całe oskarżenie, na
wyrwanych innym więźniom zeznaniach oraz na
przewidzianej właśnie na dzisiaj lub jutro
konfrontacji z siostrą prawdziwej Anną
Steiner, która ponoć miała tu przyjechać.
Reszta informacji miała być wydobyta od
niej w czasie następnych przesłuchań.
Uważał, że ta rzekoma Steiner blefuje i że
w końcu ją za chwilę złamią. Przecież on
wtedy nie był pijany. „Byłem zmęczony i na
kilka chwil zasnąłem nad ranem!”
Jednak teraz wyglądało na to, że podejrzana
według niego kurierka AK może się wykręcić
od tego wszystkiego, a on wyjdzie na
durnia, który z jej powodu zatrzymał pociąg
pospieszny, a później zarządził obławę
policyjno-wojskową w okolicy Sochaczewa!
Jeszcze na dodatek zasugerowała, że
widziała go pijanego, leżącego na podłodze
wagonu. Wstyd i obciach! Mogłoby to być
bardzo nieprzyjemne dla niego, gdyby nie
potrafił udowodnić teraz tego, o co ją jak
dotąd obwiniał.
„Za dużo sobie pozwala ta bezczelna krowa,
trzeba ją uciszyć” – pomyślał i po krótkiej
rozmowie z grubasem ruszył do niej. Patrząc
na nią, a trochę na stojącego przy nim
śledczego, zapytał:
-Katarzyna Stasiak, pseudonim „Kasia”, jak
długo chcesz jeszcze kłamać? Czy mamy ci
kazać wyskrobać brzuch, wtedy zaczniesz
mówić prawdę?
Zamierzył się na nią prawą pięścią, ale
Lesia śmiało patrzyła się mu prosto w oczy
i nawet nie drgnęła jej powieka. Czuła, ze
jej odpowiedzi zaczynają rujnować jego
oskarżenia.
Zawahał się, a wtedy ona krzyknęła po
niemiecku:
- Jak pan śmie! Jak pan śmie przesłuchiwać
niemiecką kobietę po polsku? Proszę mówić w
moim ojczystym języku!
Śledczy przetłumaczył pierwsze zdanie jej
"opiekuna", drugie opuścił. Nie zdążyła się
nawet zastanowić, dlaczego. Po raz drugi
nie przetłumaczyli tej ohydnej groźby,
chociaż słyszała ją w pytaniach zadanych po
polsku.
Odpowiedziała im z uporem i dobitnie, w
trakcie wypowiedzi coraz bardziej podnosząc
głos:
–Jestem Anna Steiner. Jestem Niemką i będąc
Niemką, nigdy nie kłamałam i nie kłamię.
Mój mąż walczy w Rosji, a wy znęcacie się
tutaj nade mną! Odpowiecie za to przed
sądem, bandyci!
-Co robiłaś w Berlinie 24 i 25 września? –
spytał "opiekun".
-Byłam u kuzynki swojego męża, ponieważ
powzięła jakąś informację o tym, gdzie on
jest lub gdzie może być. Chciałam się o to
zapytać. Jednak niewiele więcej wiedziała
oprócz tego, że mój mąż mógł zaginąć w
Rosji, uczestnicząc w walkach
prawdopodobnie pod Kurskiem. Dowiedziałam
się o tym u niej, a jednocześnie dała mi
kontakt do jej znajomego oficera Wehrmachtu
w Warszawie, majora Wilhelma Stressnera.
Już będąc tutaj, w Polsce, spotkałam się z
nim i rozmawiałam prosząc go, by sprawdził,
czy są wiadomości z frontu o moim
Bernardzie. Przyrzekł, że będzie go szukał
i da mi znać, jeśli się czegoś dowie.
„Jeśli będzie pani ponownie za kilka dni w
Warszawie, proszę do mnie zadzwonić” –
powiedział, ponieważ wybrałam się do
Lwowa.
Lesia skłamała z tym Lwowem, żeby uprzedzić
ich ewentualne pytania o to, co robiła
między ucieczką z pociągu a aresztowaniem w
Kutnie. Jednak Albert Schöcke wypytywał ją
o jej feralny wyjazd do stolicy Niemiec.
-W jakim miejscu zatrzymałaś się w
Berlinie?
-W hotelu „Albertus” blisko centrum. Chyba
mam jeszcze jako Niemka prawo zatrzymać się
i spać w takim hotelu, jaki mi odpowiada? U
kuzynki nie mogłam wtedy przenocować, więc
poszłam do tego hotelu.
-Z kim się spotkałaś w Berlinie?
-Tylko z moją kuzynką, Johanną Krochmüller.
Zaraz potem pojechałam do Polski, do
Warszawy i Lwowa.
-Z nikim innym się nie spotkałaś?
-Z nikim innym!
-A z mężczyzną w tym hotelu się nie
spotkałaś? – padło ostatnie pytanie
gestapowca, „opiekuna z pociągu”.
Lesia udała, że zrozumiała je opacznie i
odpowiedziała w sposób, który znów wzbudził
uśmiech grubasa:
-Czy ja wyglądam na prostytutkę, żebym się
miała spotykać z mężczyzną w jakimś
berlińskim hotelu? Jak pan śmie coś takiego
sugerować!
Człowiek z pociągu też się uśmiechnął, ale
jakby pogardliwie, z politowaniem. Zaraz
też zwrócił się do śledczego:
-Trzeba zlecić Schweigerowi usunięcie
ciąży.
Lesia najpierw nic nie odpowiedziała, nawet
gdy tamten grubas usiadł za biurkiem i
zaczął coś wypisywać. Zastanawiała się
przez chwilę, kto to jest Schweiger, a
także czy czasem teraz nie blefują „czarne
żmije” z tą aborcją.
Jednak w obliczu usłyszanej groźby przede
wszystkim strach o dziecko znów zajrzał jej
w oczy. Jak teraz się bronić? Być może znów
zrobiła błąd, bo emocje przeważyły i
zerwała się ze stołka. Swój krzyk
skierowała do tego, który wyprowadził ją z
równowagi taką potworną groźbą:
-Łotrze, odpowiesz za swoje zbrodnie
przeciwko mnie! Chcesz mnie zabić, ale to
ci się nie uda! Żądam natychmiastowego
widzenia z komendantem tutejszego
posterunku! – tym razem wykrzyczała do
śledczego.
Choć do tej pory Schöcke jej nie bił, to
teraz odbił to sobie w dwójnasób, by
zemścić się za posądzenie o to, że był
wtedy w pociągu pijany. Złapał to, co miał
w tym momencie pod ręką – ten opuszczony
właśnie przez Lesię drewniany stołek i
grzmotnął ją w szczękę i skroń. Zdążyła się
jeszcze nieco uchylić, co ją uratowało, ale
ze zranionej wargi popłynęła strużka krwi.
Lesia zachwiała się, ale nie upadła.
W tym momencie otworzyły się drzwi i do
sali wszedł oficer. Lesia natychmiast
ruszyła do niego.
-Co tu się dzieje? – zapytał podpułkownik
Erich Reschke (***), bo to on właśnie
wszedł, szef referatu IV E1 Gestapo w Alei
Szucha.
Lesia nie wiedziała, kim tamten jest, ale
jakoś ujrzała w nim swoją szansę:
-Żądam natychmiastowego widzenia z
komendantem tutejszego posterunku!
Natychmiast, bo ci bandyci chcą mnie zabić!
Jestem obywatelką Niemiec, żoną
niemieckiego oficera, a te ścierwa traktują
mnie jak śmiecia! Obrażają mnie i biją!
Proszę mnie natychmiast stąd uwolnić!
-Co tu się dzieje, Sprüscher? – znów
zapytał pułkownik Reschke, zwracając się do
śledczego za biurkiem.
Lesia nie czekała, tylko dalej
krzyczała:
-Ci bandyci – pokazała ręką na Sprüschera i
Schöckego – w sobotę i dzisiaj mnie pobili
i chcą bić dalej! Mnie, Annę Steiner,
Niemkę i żonę niemieckiego oficera,
walczącego na froncie. Zabrali mi mój
ausweis i wmawiają mi, że jestem Polką.
Zadają mi pytania w języku polskim, którego
nie rozumiem i zawieźli mnie do więzienia z
samymi Polkami! A w szczególności ten
oprawca już kilka razy chciał mnie tutaj
zabić, a przed chwilą mnie obraził i
zagroził, że zabije! – wskazała na
„opiekuna” z pociągu.
Gestapowiec tym razem jeszcze gwałtowniej
zareagował, uderzając ją otwartą dłonią z
całej siły w twarz.
Zaskoczona Lesia vel Anna zatoczyła się i
wpadła na ścianę, uderzając o nią tyłem
głowy. Osunęła się na podłogę i złapała się
rękami za głowę, siedząc tuż pod wieszakiem
z pejczami i pałkami. Rozpłakała się w
takiej pozycji i na razie zamilkła, kryjąc
twarz w dłoniach, które pokryły się jej
krwią.
Podpułkownik Reschke podszedł do niej dając
wyraźnie swoim ludziom znak, że mają już
jej nie bić. Odwrócił się do nich i zaczął
ich besztać:
-Czy wyście zgłupieli, durnie?
Zapomnieliście, idioci, że ma tu dzisiaj
być siostra tamtej prawdziwej Steiner i ma
być z nią konfrontacja? Jak my jej pokażemy
tę polską ździrę w takim stanie, jak teraz?
Do jasnej cholery, przecież ona za chwilę
tu będzie, bo już dzwoniła! Powiedziała, że
przyjedzie za godzinę z jakimś urzędnikiem
z centrali Gestapo w Berlinie! Jeszcze nam
tu brakuje kogoś z Berlina! Zanieść mi ją
natychmiast do izolatki i doprowadzić do
porządku! Szybko, szybko! Natychmiast!
Przesłuchanie na razie się skończyło.
Zaciągnęli ją, bo nie była w stanie sama
iść, do izolatki w korytarzu na tym samym
trzecim piętrze, i tam kazali przyjść do
niej polskiej pielęgniarce, by ją
doprowadziła choć trochę do porządku.
Trzeba przyznać, że była wobec niej bardzo
delikatna i z wyczuciem nawilżała jej
plecy, ramiona, pośladki, twarz i głowę
jakimś płynem, co przyniosło jej trochę
ulgi. Pozmywała z twarzy, z szyi i rąk
ślady krwi tak, by nie urazić obrzmiałych
miejsc, siniaków, obtłuczeń i ran po tym
całym pastwieniu się przez okrutnych
„nadludzi” w mundurach Gestapo.
Delikatnie uczesała jej włosy, założyła i
poprawiła bluzkę i więzienne ubranie.
Podłożyła coś pod głowę, ułożyła ją na
pryczy i przykryła kocem. W końcu
popatrzyła się jeszcze na nią i dotknęła
jej złotych włosów:
-Śpij, kochanie, już ci nic nie zrobią.
Śpij i nie martw się, może już ci dadzą
wreszcie spokój – mówiła do niej po polsku.
Napoiła ją także chłodną wodą z kubka i
zostawiła ją w końcu samą w izolatce.
Lesia przez krótką chwilę modliła się i
zastanawiała, jak rozmawiać i w jaki sposób
odpowiadać na pytania gdy przyjdzie ta,
która jest siostrą prawdziwej Anny.
Położyła swoje dłonie na brzuchu, gdzie od
kilku dni wyczuwała delikatne ruchy swojego
dzieciątka, które już tak bardzo
kochała.
-Córeczko najśliczniejsza, bardzo cię
kocham i tęsknię – szepnęła i zaraz zasnęła
z najpiękniejszym możliwym w tych warunkach
uśmiechem na swojej zbolałej, pobitej
twarzy i z wielkim guzem na potylicy.
Jej sny na krótko pozwoliły jej przenieść
się do Lwowa, gdzie nie tak dawno
przeżywała najwspanialsze chwile ze swoim
ukochanym mężem.
(*) Zentralfriedhof – największy cmentarz w
Wiedniu.
(**)„W odróżnieniu od kurierów ‘Południa’,
którzy szli przez góry, kurierzy ‘zachodni’
jeździli pociągami. Cały czas znajdowali
się w obcym dla siebie niemieckim
środowisku. Właściwie w morzu niemczyzny.
Kurier mógł liczyć tylko na siebie. Gdyby
wpadł, nikt by się nie dowiedział o
okolicznościach jego śmierci. Mieliśmy
bardzo dobrze podrobione papiery
niemieckie. (…) Czasem sama jechałam w
przedziale, czasem w towarzystwie oficerów
niemieckich. Były to pociągi widmo. Stacje
zaciemnione z powodu alianckich nalotów” ;
fragment relacji kurierki z „Zagrody”, Anny
Koźmińskiej-Kubarskiej „Mai”, zawarta w
książce autorstwa Marii Weber „Emilia
Malessa ‘Marcysia’ 1909-1949”; Oficyna
Wydawnicza RYTM, Warszawa 2013, str. 53.
(***) „[płk.] Reschke bije tym, co ma pod
ręką, suszką stuka w moją obolałą głowę,
linią na odlew przez policzek, kopie
własnym buciorem z braku innego narzędzia.”
Wanda Ossowska „Przeżyłam… Lwów – Warszawa
1939-1946”, Wyd. WAM Kraków 2009, str.
195.
[Jutro będzie następny odc. 48: "Siostra Eliza". Dużo rzeczy zacznie się wyjaśniać. Zapraszam]
Komentarze (9)
Halina
Dziękuję za wizytę, czytanie i zapraszam. Serdecznie
pozdrawiam.
Już przechodzę do dalszego czytania...pozdrawiam
cieplutko
Amor
Zapraszam, będzie ciekawie, naprawdę:)
Dziękuję i pozdrawiam.
Dobrze, że zacznie się wyjaśniać, bo dziś dość nie
będę i myśleć coś głębi tym wszystkim, co wiele lat
temu się wydarzyło.
Waldi
"czekam dalej"
Zapraszam, będzie się jeszcze działo.
Dziękuję i pozdrawiam.
:))) pięknie i czekam dalej ..
Pozdrawiam .
Halina
Anna
Bardzo dziękuję za odwiedziny i komentarze. Serdecznie
pozdrawiam i zapraszam do czytania następnych
odcinków.
Jestem powojenna ale historie związane z wojną
wzruszają a zarazem przerażają...ciekawa historia
czekam na c.d...pozdrawiam serdecznie.
z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg.