Zaduma o dniu zwykłym
Już rano, dzień z klęczek wstaje
Mozolnie, choć z pewną nadzieją
A blask latarni umiera
Z pewnościa, że zmartwychwstanie
Już się powieki podnoszą
Bo sen, żegnając się z jawą
Wychodząc drzwiami złotymi
Zatrzasnął je trochę za głośno
W południe, gdy rosa wysycha
A ranek nagle gdzieś zniknął
Wyglądam przez okno na bulwar
Jak pełny życiem zachwytu!
Widoki niby codzienne
I trochę już może przejadłe
A jednak, po chwili zadumy
Znów stają się nam niebanalne
Wieczorem, gdy blask się znów wskrzesza
Latarni, co zgasła nad ranem
Jak zjawy tworzą się cienie
Tańczące na domów fasadach
Kolory nieco już blakną
A gwar na ulicach ustaje
Otwieram okno mieszkania
Na kino gwiezdnej połaci
Noc ciemna, zwieńczenie wieczoru
Pora najbardziej magiczna
Ulice robią się puste
Lecz pełny się staję zadumy
Patrzyć w przeszłość nie wypada
Więc w przyszłość kieruję myśli
Przyszłość to dzień kolejny
Cóż los więc jutro mi przyśle?
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.