Zaplątane słońce drzew
biegnę lasami
tnąc srebrzyście
maczetą własnych ramion
ciżbę paproci
upadłe już
pod naporem zatęchłej ciszy susz
stały się drabiną
pod obolałymi stopami
niebo zaczyna się chwiać
podparte kolumnadą drzew
runie za moment
wyciskaną chmurą łez
oddech krwawi
niemocą zalęgłych w gardle słów
więc kołnierzem wiatru przez nos
zakładam opatrunek aloesu
myśl
błyskawicą rozdarta jest na dwoje
chmury z wolna obcierają z czoła pot
a ogniste niebo
szamota się wśród cienistych konarów
zostawiając urwane kępy włosów
przed zupełnym zgaśnięciem
moich oczu
Po takim trudzie zobaczyłem w końcu słońce między drzewami ;) Eh.... rozmarzony.... Hehe ;D
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.