Zwyczajna bieda
Gdy w słońcu patrzysz na miasto Widzisz ruch, gwar i ludzi upchanych ciasno. Gdy patrzysz na ludzi widać uśmiech, szczęście ale i rozpacz podpartą bólem i otępiały wzrok...
Idąc wymęczony wolińską ulicą,
Patrzę ludziom w oczy tym, co to się
smucą.
Idą tak przed siebie, w wystawy zerkają,
Niby coś kupują, tylko przebierają.
To by się przydało, to by dziecku kupić,
Nawet niezbyt drogie – trzeba ciuszek
zwrócić.
Patrzę jak się męczą, jak wciąż
przeliczają,
Na nic już nie starczy, mało kasy mają.
Dziecko się przymila – mamo kup mi
loda! –
Nie moje kochanie, kupię bochen chleba,
Kostkę margaryny i serek topiony,
Może rybek tata przyniósł nałowionych?
Dziecko to rozumie, tylko łezki łyka
Patrząc jak kolega lodem się opycha.
Już nawet nie płacze, wie, że ich
rodzina,
Gdy braknie zasiłku, głodem dzień
zaczyna.
Czasem od piekarni stary chleb dostaną,
Trafi też się bułka, w rzeźni kość
dorzucą.
Kiedyś pracę mieli, dziś tylko
wspomnienie,
Nikt się nie przejmuje biednym – toż
to lenie.
Pracy tu nie znajdziesz, choćby i ze
świecą,
Kto odwagą błysnął, jest już za granicą.
Ustrój się odmienił, wolność
gospodarcza,
Piękne to jest hasło, gdy masz coś do
garnka.
Sprawy w swoje ręce bierz teraz
narodzie,
A jak ci nie wyjdzie zdychaj sobie w
głodzie.
Politycy trzeszczą z lewa i ci z prawa,
Że dobrobyt będzie – teraz jest
zabawa.
Przysiadam na murku, lecę w przyszłość
myślą.
Widzę starych ludzi, co błądzą ulicą
Bez emerytury, bez środków do życia.
Grzebią coś w śmietnikach, znikła wola
bycia.
Dla tych co na wszystko mają najlepszą receptę, także na życie.
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.