Dlaczego nie oni...
Jeden płomień, drugi, trzeci,
coraz więcej i więcej
pojawiało się ich w jego pokoju.
Przerażony mały chłopiec
zaczął krzyczeć:
MAMO! TATO! PALI SIĘ!
Odpowiedział mu tylko
głuchy trzask zwęglonej zasłonki,
opadającej na podłogę,
Próbował otworzyć drzwi,
lecz klamka paliła już w dłonie,
więc w kąciku usiadł zagubiony.
Dym wdzierał się bezlitośnie
w małe ciałko coraz bardziej,
a płomyki zachłannie
chciały targać już jego ubrankiem.
Zamknął oczy, przestał krzyczeć.
Dłońmi otulił głowę,
bo wiedział, że będzie boleć.
Poddał się,
nie miał ani sił ani szans
na samotną walkę z ogniem.
Nagle czyjeś silne dłonie
złapały go mocno
i wyciągnęły z płomieni
po drabinie przez okno.
Dopiero potem,
gdy już strażak otulił go kocem,
zobaczył niedaleko rodziców,
leżących na noszach obok karetki.
Krzyk rozpaczy wydarł się z małych
piersi.
Strażak go przytulił i wyszeptał:
Nic im nie jest. Oni żyją.
Mały chłopiec cicho zapytał:
Więc dlaczego nie oni mnie uratowali?
Dłuższą chwilę trwała cisza.
…oni nie byli w stanie, bo oboje są
pijani…
z serii Dziecięce modlitwy
Komentarze (17)
Bardzo wzruszający wiersz myśle ze zbyteczne tu słowa
a raczej potrzebna refleksja .
Przerażające lecz prawdziwe. Temat smutny, ale życie
takie podsuwa, a wrażliwa dusza go zauważy. Pozdrawiam