Gdy zadzwonił
Gdy zadzwonił i powiedział: „zaraz
wpadnę”,
Przystroiłam się w te rzeczy z szafy na
dnie,
I czekałam drżąc cząsteczką każdą ciała
-
Chciałam tego, czegom wcześniej chcieć nie
chciała.
Niecierpliwie chwytam w piersi wdech
głęboki,
Już za chwilę będę słyszeć jego kroki,
Drzwi uchylę - on wyłoni się zza frezji,
I uniesień pierwszych żar połączy mnie z
nim.
Na komódce dwie świeczuszki zrobią
nastrój,
Dwa kieliszki już gotowe do toastu,
No i ja, zarumieniona, młynka kręcę,
Krągłe biodra, rącze usta, lepkie ręce.
Przyszedł wreszcie, zaczął mówić o
pogodzie,
Pomyślałam: „dziś nie może być jak co
dzień”,
Więc się prężę i poddaję bardzo czule,
Żeby wiedział, że ja dzisiaj chcę mu
ulec.
A on siedzi jak gołębie na pomnikach,
Nie obejmie i nie dotknie się stanika,
Nie wspomniawszy, że tak powiem, o
kibici,
Za kolano i powyżej też nie chwyci.
Wreszcie przylgnął do mnie, w końcu się
odważył,
Już poczułam szybki oddech na swej
twarzy,
Przełknął ślinę i zapytał szeptem
gładkim:
„Nie zostało ci od wczoraj coś
sałatki?”
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.