Kania i Słowik
z Lafontaine'a
Gdy księżyc biały przez chmury
Się gdzieś na zachód przemykał
Złapała Kania w pazury
W celu konsumpcji Słowika.
- Daruj mi życie, bom śpiewak –
Prosił ją Słowik gorąco –
Dla ciebie zaraz w tych drzewach
Niepowtarzalny dam koncert.
Mną najeść się? Niemożliwe!
Mam same kości i skórę,
A pomyśl, jak to straszliwie
Zuboży naszą kulturę.
A Kania: - Co to za bzdury?
Jakie bezczelne są ptaki!
Czy myślisz, że ja kultury
Nie mam? Ty taki-owaki!
W rządzie Puchacza ja miałam
Kulturę, co się nie zdarza
Słowikom. Choć cię złapałam,
Ty nadal śmiesz mnie obrażać?
Natychmiast go rozszarpała,
Leciały w krąg szare pióra,
A potem koncert nam dała,
By strat nie miała kultura.
A telewizja podała
(Ta bliska dość Puchaczowi),
Że pani Kania śpiewała
Trzy razy głośniej niż Słowik.
Komentarze (11)
Tak, sztukę łatwo zakrzyczeć -
kto głośniej, ten dotrze...
Na szczęście słowicze trele brzmią dłużej - nawet po
śmierci słowika.
Zgrabnie, ponadczasowo, uniwersalnie.
Pozdrawiam cieplutko:-)
Kania to niewątpliwie szponiasty drapieżnik, który
znajduje się na końcu łańcucha pokarmowego.
Puenta daje do myślenia, pozdrawiam :)
dziś kto wcześniej wstanie
w słowiczy ton może wpadać
i wołać że demo kra cyja?
jest dzisiaj niczyja
oryginał brzmi tak:
BAJKA XVIII.
SŁOWIK I KANIA.
Odegnana od kurnika
Krzykiem wiejskich bab i dzieci,
Zgłodniała Kania, gdy do lasu leci,
Chwyta przypadkiem Słowika.
«Zlituj się, rzecze Słowik, na co ci się zdało
Pozbawiać życia ptaszynę
Taką jak ja, chudą, małą?
Wiesz, że tylko z głosu słynę,
A głosem przecie nasycić się trudno.
Nikt nas nie zjada, każdy chętnie słucha:
Chciej bacznie nakłonić ucha,
Zaśpiewam ci pieśń przecudną.
— Co mi po tem! przerwie Kania,
Nie śpiewu chcę, lecz śniadania;
Uganiam się za żerem niemal dobę całą,
A temu o muzyce prawić się zachciało!
— Książęta mnie słuchają. — Gdy cię książę złowi,
Będziesz mógł kwilić i gruchać
Księciu i nawet królowi:
Ale kto głodny, ten chce jeść, nie słuchać.»
A tak przy okazji pani Polak się myli a pani Moskwa
prawdę prawi.
i gdzie tu sprawiedliwość nazewnicza.
Tekst jest własnością publiczną (public domain).
Szczegóły licencji na stronach autora: Jean de La
Fontaine i tłumacza: Władysław Noskowski.
Tak, to prawda, że do drapieżnika nie przemawiają
argumenty, jak słusznie niektórzy piszą, dlatego lubi
on prawo pięści/sorry szpon i dzioba/ i chętnie
rozszarpie niejednego słowika, by tylko swój cel
osiągnąć, a może nawet zniszczy samolot ze słowikami,
a
słuchając śpiewu innych ptaków, w jedynie słusznej
stacji, podjudzającej do nienawiści i komór gazowych,
takich kani rodzi się masa, pod jej wpływem, które
wychodzą na ulicę, by deptać "oczywiście kulturalnie"
słowiki...
Wiersz dobrze napisany, a co do metafory, każdy czyta
jak chce i jak ktoś omamiony swoją jedynie słuszną
stacją, to nic mu nie wadzi, ani kanie, ani lisy, ani
nic innego, im więcej szkody narobią, tym bardziej
będą się cieszyć, "czyści i kulturalni", a jak ktoś im
podpadnie to zginie w niewyjaśnionych ptasich
szponach, albo z powodu pożaru w gnieździe...
Dobrego dnia życzę, wiersz dobrze napisany, za to
punkt, a treść czytam sobie trochę inaczej, niż Autor
miał w zamyśle...
Och, skąd ja to znam... Ale pewnie coś mi się roi, bo
przecież to tylko bajka o ptaszkach ;-)
Super, w treści i formie.
Pozdrawiam, Michale.
Zapewne miała i ma swoich fanów, bo przecież śpiewać
każdy może. Udanej soboty, już zapewne z morzem
turystów.
Bardzo fajna opowieść. Do drapieżnika nie przemawiają
żadne pokojowe argumenty. Miłej soboty:)
no cóż, każdy śpiewa jak umie... (i jeść musi każdy)
Gdyby to byli ludzie powiedziałabym wredny Kania.
Karol Darwin nie pominąłby obserwacji takiego
zdarzenia milczeniem, ale zamiast głosu użyłby pióra.
Bardzo ladny! Plusik