Polecenie od szefa
Karol dostał dziwny telefon. Stanowczy głos
przekazał mu następującą wiadomość:
- Polecenie od szefa. Na jutro napisz
felieton o rosnącej liczbie wypadków
samochodowych w naszym mieście - powiedział
ktoś i wyłączył się.
W ogromnej redakcji „Przekroju“ była duża
rotacja pracowników. Nie wszyscy
wytrzymywali szybkie tempo pracy. Karol
ślęczał więc prawie do rana nad artykułem.
I jakież było jego zdumienie, gdy redaktor
naczelny go wyśmiał:
- Sądzi pan, że nie pamiętam swoich
poleceń? Co to za zagrywka pod tytułem „Sam
szef kazał“?
- Takie polecenie dostałem wczoraj przez
telefon.
- A kto dzwonił?
- Nie wiem, ale to był taki ton głosu -
głosu dorosłego mężczyzny, że
uwierzyłem.
- To jakiś głupi kawał. Ja nie zamawiałem
żadnych materiałow przez telefon. Takie
polecenia wydaję wyłącznie osobiście -
zakończył rozmowę szef.
Następnego dnia Karol usłyszał ten sam
głos:
- Jutro jeden z was umrze - wysyczał ktoś
i rozłączył się.
To znowu ten sam żartowniś, co wczoraj -
zirytował się Karol. Jak to się powtórzy,
idę na policję - obiecał sobie solennie.
Podenerwowanie nie opuszczało go jednak
przez dobre kilka godzin.
Kolejnego dnia w redakcji zawrzało. Zmarł
Zygmunt. Jeszcze wczoraj nic na to nie
wskazywało. Karol był pewien, że to
przypadek. Zygmuntowi podobno pękł tętniak,
a przecież nikt tego nie mógł przewidzieć.
Także osobnik, którego trzymały się te
głupie żarty.
Zajęty zbiórką pieniędzy od kolegów i
załatwianiem wieńca, Karol nie miał czasu
na telefon do znajomego policjanta.
Zresztą, co by to dało? Dzwoniący, pewnie
jakiś gówniany nastolatek, na pewno by się
z tego wymigał.
Gdy rano zabrzmiał fragment piosenki „Jaki
piękny jest świat" czyli dzwonek jego
komórki, Karol na chwilę zamarł w bezruchu,
jednak po zastanowieniu się, odebrał. Numer
był nieznany, lecz nie mógł sobie pozwolić
na zignorowanie tego telefonu. W końcu
odbieranie informacji od nieznanych osób,
to także element jego pracy.
Dzwoniąca kobieta wyszeptała:
- Dziś Twój dzień.
Mężczyzna nadstawił uszu w nadziei na
jakiś nowy temat. Zdębiał, kiedy rozległo
się stanowcze:
- Umrzesz za pięć minut!
Karol zdawał sobie sprawę, że znajdując
sie we własnym domu nie ma powodów do obaw.
Ale wyobraził sobie, jak podczas jazdy do
pracy ulubioną Hondą ginie w wypadku
samochodowym. Przed oczami stanęła mu jego
własna, wykrzywiona paroksyzmem bólu
twarz.
Nagle poczuł nieznośny ucisk w klatce
piersiowej, a potem zaraz mdłości.
- Kasiu! - zawolał do żony, która robiła
sobie makijaż w łazience. - Źle się czuję -
dokończył słabym głosem i runął na
podłogę.
Karetka nadjechała szybko, jednak lekarz
stwierdził zgon.
- Prawdopodobnie atak serca - orzekł.
Tymczasem dwóch chłopaków i nieco od nich
młodsza dziewczyna z drugiej klasy liceum
świetnie się bawili.
- Dajmy już spokój - odezwał się trzeci
nastolatek.
- Dobra, ale mam pomysł na zakończenie -
odezwała się dziewczyna i chłopcy oddali
jej inicjatywę.
- Czy to ZOO? - usłyszała żona Karola.
Nie - odpowiedziała ochrypłym od płaczu
głosem.
- To co za małpa ze mną rozmawia? -
dziewczyna wprost pękała ze śmiechu.
Koledzy jej zawtórowali.
Tylko ten trzeci chłopak skrzywił się:
- Dziecinada, to przecież taki stary
dowcip. Na pewno go już znali.
Komentarze (20)
Świetny wciągający tekst przeczytałam jednym tchem...
Potrafisz zaciekawić :)
Pozdrawiam Szadunko :)
To nie są przypadki, to bezmyślna perfidia.
Ale tekst świetnie napisany. Brawo!
Są w treści: nieporozumienia, fałszywe interpretacje,
tragiczne konsekwencje, które prowadzą do równie
tragicznych wydarzeń. (+)
z żartami jak ze solą - nie przesol bo zabolą
Dowcip dowcipem ale tragedia mogła być.
Sugestia wmawiania, coś w tym jest.
Z podobaniem.