Słodki październiku
Na rozgrzanych deskach tarasu
lekko kładłeś mnie październiku,
albo siłą porywałeś do lasu,
delikatnie powstrzymując od krzyku.
Gdy ciepłymi oplatałeś rękami
moje ciało w zbyt cienkiej sukience,
smukłych dotknięć bezwstydny aksamit,
jak twój szept układał się w wiersze.
Światłem nagich spojrzeń ogrzana,
biel sukienki plamiłam bez strachu
i z łabędzim śpiewem, jak Diana,
rozpływałam się w twoim zapachu.
Gdy się wiatrem wdzierałeś do łona,
ciepły dreszcz przyozdabiał mi wianek,
umierałam jak zawsze zdziwiona
wśród konwalii i leśnych sasanek.
Dzisiaj znów mnie uwodzi, kochany,
cisza pól, suchy liść w pamiętniku,
szelest traw... przykładam do rany
twoje wiersze ty mój październiku.
Komentarze (17)
Tak uroczo i płynnie poukładałeś wersy, że nawet mało
wyszukane rymy nie rażą. Pozdrawiam :)
Wiersz jak zawsze gładko napisany, aż milo czytać.
Treść urocza, poetycka.
Pozdrawiam:)