Apolonia (odc. 64)
Życzę zdrowych, pogodnych i wesołych Świąt Bożego Narodzenia. Niech blask tamtej cudownej nocy, gdy narodził się Jezus Chrystus, rozświetli wszystkie nasze dni.
(wspomnienia Marii, odc. 64)
Ostatnie tygodnie 1944 roku to było
czekanie na coś, wyglądanie czegoś, czego
pragnęliśmy, ale czego także baliśmy się
bardzo. Echa i odgłosy strasznej wojny
niespecjalnie docierały na Kujawy, ale w
powietrzu wisiała uparta wieść, że już
wkrótce się to zmieni. Może jeszcze w
tamtym roku albo na początku następnego
mogły i tutaj, w tak dotad spokojnym
miejscu, zapanować sądne dni. Czy znowu nas
czekają prześladowania, egzekucje, bomby i
pożary? Kto się zdoła uratować z tej nowej,
zbliżającej się nieodwołalnie pożogi? Kto
zachowa nie tylko zdrowie i ciało, ale
także honor i duszę nie splamioną
niegodziwościami?
Myślałam często o Ernie, o jej rodzinie. O
jej mężu, który już wtedy spoczywał na
cmentarzu w Skalińcu, o jej tragedii, tak
na nią niesprawiedliwie sprowadzonej.
Myślałam jeszcze częściej o mojej rodzinie,
o mojej wsi, gdzie się urodziłam, i o
miasteczku, gdzie chodziłam do szkoły i do
kościoła. Myślałam także o Władku i jego
rodzinie, tak boleśnie doświadczanej, ale w
której wciąż żyła nadzieja na odmianę
losu.
I wtedy niespodziewanie dla mnie i bez
zapowiedzi przyjechał Władek, w pierwszą
niedzielę grudnia. Niespodziewanie dla mnie
otrzymałam dzień wolny od moich pracodawców
- chyba pani Ingrid bez problemu odgadła,
co mogłoby mi sprawić największą radość, a
jej mąż tak bardzo zajęty swoimi sprawami
(i narodowo-socjalistycznymi) tym razem
nawet nie oponował. Dał nawet zgodę, byśmy
poszli sobie do tego małego mieszkanka,
gdzie kilka miesięcy temu Władek mieszkał
ze swoim kolegą, a które obecnie było
puste. Było już zimno na dworze, więc mój
narzeczony rozpalił kilka drewnianych
szczap w żelaznym piecyku. Zaczerwienił się
ogień, ale jeszcze nie zdążyło się rozgrzać
tak wyziębione dotąd powietrze, więc
usiedliśmy na leżance, okrywając się kocem
i czekając na wyższą temperaturę w
pokoiku.
Objął mnie i przytulił, wypowiadając
smutnym głosem:
-Moja mama umiera ....
Cóż miałam powiedzieć? Oparłam głowę na
jego ramieniu, mając nadzieję, że dzięki
temu zrobi mu się raźniej i cieplej.
Pocałował mnie w rękę.
-Powiedziała, żeby cię uściskać i
pozdrowić. Powiedziała, że będzie nam
błogosławić z nieba, jeśli Pan ją tam
zabierze. Powiedziała ....
Nie dokończył, głos uwiązł mu w gardle. Ja
też nie miałam siły, by cokolwiek
powiedzieć. W końcu wyszeptałam:
-Poproszę panią Ingrid, żeby mi pozwoliła
pojechać na Święta do domu i do Skalińca.
Może się zgodzi ... może się spotkam z
twoją mamą ...
Niespodziewanie dla mnie otrzymałam takie
pozwolenie, pod warunkiem, że w drugi dzień
Świąt po południu wrócę. Pan Liedte
widocznie nie był wobec mnie aż tak
stanowczy, bo przywołał mnie do siebie i
powiedział:
-Mario, staramy się być dla ciebie dobrzy,
na ile można w dzisiejszych czasach. Moja
żona prosiła mnie, bym ci pozwolił pojechać
do domu, więc się zgadzam. Przyrzeknij mi
tylko, że wrócisz, tak jak się umawiamy,
sama i z własnej woli.
Cóż miałam zrobić? Przyrzekłam oczywiście,
wiedząc, że jak gdzieś nawet ucieknę, to
mnie będą szukać i mnie znajdą. A przecież
w tej zapadłej dziurze nikt wtedy nie
wiedział, co się naprawdę dzieje nie tylko
na świecie, ale niejednokrotnie w sąsiednim
miasteczku. Od czasu, jak skończyło się
powstanie w Warszawie nic się nie stało, co
by dawało nadzieję na odmianę naszego
polskiego losu, a przynajmniej my nic nie
wiedzieliśmy. Wręcz przeciwnie, w napięciu
czekaliśmy na to, że Niemcy zaczną nas
wykańczać, tak jak Warszawę i warszawiaków.
Po klęsce Powstania wyglądało na to, że
jesteśmy na ich łasce i niełasce, a wojska
rosyjskie stały w miejscu, jakby potajemnie
uzgodniono zawieszenie broni z Hitlerem.
Po złożeniu poprzedniego dnia im wszystkich
życzeń szczęśliwych i wesołych Świąt w
przeddzień Wigilii wyjechałam raniutko z
Przedcza, by spędzieć ze swoją rodziną
ostatnie wojenne Święta Bożego Narodzenia.
Przez całą drogę modliłam się, dziękując
Bogu za tę łaskę, że będę mogła choć te
kilka dni być u siebie i ze swoimi. Tyle
czekałam na te cztery dni świętowania w
rocznicę narodzenia się na ziemi Pana
Jezusa.
W tamtych czasach i w tamtych
okolicznościach nie była to krótka podróż
ani tak wygodna, jak choćby dwadzieścia
kilka lat później tą samą kolejką
wąskotorową. Dostałam wtedy od pani Ingrid
jej futrzany płaszcz i czapkę: "Żebyś bruń
Boże się nie zazimbiła, Marychna". Od
Władka miałam wcześniej ocieplane botki na
płaskim obcasie, które mi wręczył podczas
swojego ostatniego przyjazdu, więc nie
musiałam się bać mroźnego w tamtym dniu
poranka. Po niemal trzech godzinach w miarę
wygodnej jazdy (w tym jedna przesiadka)
wysiadłam jeszcze przed południem na
przystanku w Skalińcu i udałam się najpierw
do miasteczka. Nie wiedziałam, gdzie Władek
pracuje, więc wahałam się, czy iść od razu
do swojego domu wTurzyńcu, czy też może
wstąpić do mieszkania państwa Wasiutów w
Rynku (wtedy przy placu ... tfu tfu ....
Adolfa Hitlera).
Na uliczkach miasteczka był już ożywiony
ruch. Pomimo dojmujacego zimna kręcili się
smętni ludzie, okutani w jakieś płaszcze,
jesionki i kapoty, zatroskani o codzienny
byt i żeby jakoś to wszystko przetrwać.
Pomyślałam, że może te ostatnie godziny
przed Wigilią szczególnie tak na ludzi
wpływają, że boją się, żeby coś się złego
im nie stało tuż przed Świętami.
Jeszcze przy kościele, z głównymi drzwiami
zamkniętymi, jak i bramą prowadzącą na
dziedziniec, spotkałam panią Bończyk, u
której mieszkali Wasiutowie. Głowę miała
opatuloną kraciastą, wełnianą chustą i
tylko dwoje przygasłych, szarych oczu
wyglądało jak małe kuleczki z ołowiu,
kreślące niespokojne ruchy na tle
zażółconych białek ocznych. Nie wiem,
dlaczego, ale pomyślałam, że to może
oznaczać jakąś jej chorobę.
-Dzień dobry pani! - zagaiłam, gdy się koło
mnie zatrzymała. -Nie wie pani, czy państwo
Wasiutowie są w domu?
Chyba nie znała mnie zbyt dobrze, bo
przecież już tyle lat nie było mnie w
Skalińcu. Przyglądała mi się jakiś czas,
zanim odpowiedziała, powoli i bez
przekonania:
-Teroz łuni sum tamuj, na poddaszu. Ty ich
znosz? - zapytała.
-Tak, oczywiście. Władek jest moim
narzeconym - grzecznie odpowiedziałam.
-A, to ty jezdeś Marysia łod Ptaszyńskich!
No tak, pamintum cie ze szkoły, bo
chodziłaś do jednygo łoddziału razym z
mojim Włodkim. Dobrze, dziecko, możesz
tamuj iść, łuni tamuj sum - dokończyła i
odeszła kolebiąc się na swoich zmęczonych
nogach.
-Do widzenia pani - krzyknełam jeszcze za
nią i ruszyłam w stronę Rynku. Po chwili
weszłam przez stare, drewniane drzwi do
ciemenego korytarza. Otrzepałam buty ze
śniegu i ruszyłam w kierunku drewnianych,
skrzypiacych schodów. Całe szczście, że
przez szpary w drzwiach przenikało odrobinę
światła, bo inaczej nie dałabym rady dojść
nawet do tych schodów i złapać się poręczy.
W końcu oczy przyzwyczaiły się do zmroku i
powoli, krok po kroku, schodek po schodku,
trzymajac się ściany i poręczy, wdrapałam
się na górę. Było cicho i nic nie
wskazywało, że gdzieś tutaj mieszkają
biedni, osaczeni przez wojne ludzie.
Wymacałam w końcu klamkę drzwi,
prowadzących do malutkiego mieszkanka i
zapukałam w miarę głośno, by ktoś po
drugiej stronie usłyszał.
-Proszę! - usłyszałam kobiecy głos i
niezbyt głośno wypowiedziane
zaproszenie.
Nacisnęłam klamkę i drzwi, nie zamkniete na
klucz, otworzyły się ze skrzypieniem,
jakby z żałosnym skowytem. Weszłam
ostrożnie do środka pokoiku i wahając się
co robić dalej stanęłam tuż przy
niewysokim, składanym parawanie. Spoza
niedokładnie umytych szyb małego okna
jaśniało zimowe niebo, przez co mogłam
rozeznać, choć z trudnością, wystrój
ubogiego pokoju.
-Dzień dobry - odezwałam się niepewnie i
wtedy zza białe tkaniny parawan usłyszałam
odpowiedź zawierającą jakąś radość z tego,
że przyszłam:
-Oo! Dziń dobry, Marychna, dziń dobry. Jak
dobrze, żeś przyjichała. Podyńdź tutej du
mnie.
W smętnym pokoiku zajaśniał szczery uśmiech
pani Apolonii, która podniosła się ze
swojego metalowego łóżka i usiadła na jego
krawędzi.
Podeszłam, pochyliłam się nad nią,
ucałowałam jej ręke, a potem oba policzki.
Zimne palce zacisnęły się na mojej dłoni, a
ciemnobrązowe oczy jakby lekko zaszkliły
się ze wzruszenia.
-Mój Walek poszed kupić chlib, może tyż
dostanie kawołek syra - wyjaśniła wciąż
trzymając mnie za rękę. - Rozbiż się,
Marychna, chocioż tutej troche zimno, ale
może nie zmarzniesz. Władek napolił w
piecu, zanim poszed do roboty.
Usiadłam na łóżku tuż obok niej i dotknęłam
jej dłoni.
-Jak się pani czuje, pani Apolonio? -
zapytałam patrząc na jej siwe, a dawniej
kruczoczarne, gęste włosy.
-Dosyć dobrze, dziecko, jezd mi dzisiej.
Wczorej było mi gorzy, ale nic nie jadłam
cały dziń, to mi się poprawiło.
-Powinna pani jeść, zmusić się i połykać
jedzenie. Moja babcia mówiła, że trzeba
bardzo długo trzymać w ustach pokarm i cały
czas go gryźć i przełykać. W ten sposób
może stanie się pani trochę
silniejsza....
Nie odpowiedziała, a ja zamilkłam na
chwilę, by jej nie męczyć. W końcu
wypowiedziała cicho:
-Bóg może sie nady mnum zlituje i mnie
stund zabierze do siebie. Doktór mówi, że
ni mo dlu mnie likarstwa. Tyż mówi, że to
ino Pan Bóg rzuńdzi tym, kiedy człowiek
idzie tamuj, do zimi, a dusza na sund. Może
doczekum Wilji, to jeszczy sie podziele ze
wszystkimi opłatkim. Z tobum, z moim
Walkim, z Władkim, z Reginum...
Zamknęła oczy, zmęczona i wyczerpana. Ze
wzruszeniem patrzyłam na nią, na
zabiedzoną, schorowaną kobietę, przecież
wcale nie taką starą. Znowu poczułam
niezręczność sytuacji i nie wiedziałam, co
powiedzieć, jak ją pocieszyć.
-Wigilia jest już jutro - w końcu wydusiłam
z siebie. -Na pewno Pan Bóg pozwoli pani
jeszcze niejedną Wigilię z nami przeżyć,
pani Apolonio. Będziemy się modlić, żeby
pani ozdrowiała.
Znowu po krótkiej chwili milczenia
wypowiedziała cicho słowa:
-Regina chciała mnie stund zabrać do
siebie, ale jo nie chciałam. W kuńcu
zgodziłam sie i majum po mnie przyjechać
dzisiej, jeszcze przed trzecium, żeby
zajechać tamuj za dnia. Mój Walek wszystko
spakowoł i jak wróci teroz, to pojedzim
razym. Możesz z nami tyż jechać, Marychna,
do Turzyńca.
Komentarze (15)
Zdrowych i radosnych Świąt, oraz szczęśliwego
Nowego Roku 2018;)
Angel Boy
GabiC
Dziękuję za odwiedziny, życzenia, czytanie i
komentarze. Także życzę szczęśliwego i pomyślnego
Nowego Roku :)
Serdecznie pozdrawiam.
Wzruszająca, piękna proza.
Szczęśliwego, pomyślnego,zdrowego,
Nowego Roku życzę
Tobie Januszu i Twojej Rodzinie!
Pozdrawiam serdecznie:)
Smutne, życiowe a ja życzę Panu Wszystkiego
Najlepszego w nadchodzącym Nowym Roku i spełnienia
wszystkich marzeń oraz wytrwałości w noworocznych
postanowieniach :) Pozdrawiam serdecznie +++
Ziu-ka
Dziękuję za odwiedziny, życzenia, czytanie i
komentarz.
Serdecznie pozdrawiam.
Smutna, piękna proza...Moje życzenia dla Ciebie pod
tym linkiem;
https://youtu.be/gyXKhrpz0Dc
Fatamorgana
Amor
Turkusowa Anna
Tamta Wigilia w Polsce w 1944 roku, w porównaniu z
obecnie świętowanymi. Nawet trudno sobie wyobrazić te
dwie tak ogromnie od siebie różne sytuacje.
Dziękuję za odwiedziny, życzenia i ciekawe komentarze.
Serdecznie pozdrawiam i jeszcze raz życzę zdrowych i
wesołych Świąt.
Piękna proza, przeczytałam z przyjemnością ale i z
niekłamanym wzruszeniem.
Radosnych Świąt Bożego Narodzenia i wszystkiego
dobrego w nadchodzącym roku :))
Mimo smutnego, wojennego wątku jest jakaś nadzieja.
Sprawiłeś nam wspaniały prezent pod choinkę publikując
kolejny rozdział książki na faktach autentycznych
pisanej, pozdrawiam świątecznie :)
Piękne wspomnienia :)
Radosnych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku :)
Donna
Waldi
Marcepani
Anna
Dziękuję za odwiedziny, życzenia i ciekawe komentarze.
Serdecznie pozdrawiam i także życzę zdrowych i
wesołych Świąt.
Trudne to były czasy i głodne. Moja mama je
wspominała.
Teraz jest zupełnie inaczej i szkoda, że nie wszyscy
potrafimy to docenić.
Radosnyh Świąt życzę!
Wesołych Świąt, a przy okazji weny i czasu do pisania
:)
Jak zawsze pięknie ...
Zdrowych pogodnych Świąt w gronie rodzinnym i
przyjaciół ... życzę z żoną Jadzią ...
Pogodnych, radosnych, wypelnionych miloscia spotkan
przy rodzinnym stole. Moc serdecznosci:)