Dla Wenus- Obietnica
Siedzę, milczę nic nie powiem, wypatruje
Jak po suchych piaskach, złotej plaży
bogini sunie
Kim ja jestem, że się boję swą ciekawość
zaspokoić
Czemu ciężko się oddycha, czym swą duszę
mam ukoić
Kim ja jestem, że przed bogini stanąć chcę
obliczem
Czym zasłużył? Ani wiarą, ani siłą, ani
walką pracy mieczem
Na to by choć z oddali widzieć niecodzienne
piękno
To patrzenie nic nie daje tylko słodycz
wielką
A zarazem żal samego patrzenia
Ból i smutek z niemożności zbliżenia
Strach, obawa przed czym? Przed
nieznanym?
Czy to lęk i obrona przed sobą samym?
Co się stanie gdy na mój widok ucieknie
Myśli ciążą w skołatanej głowie i nadzieja
niknie
Na to, że się odważę
Że spotkają się obie twarze
Co mam począć co powiedzieć
Gdy już obok będę siedzieć
Gdyby tak zbliżyć się udało, spojrzeć,
zerknąć...i uciec?
Czemu tej tajemnicy rozwiązania nie próbuję
dociec
Co ja robię zwariowałem, przez chwilę z
ukrycia wyjść chciałem
Czy tak siedzieć i podziwiać tak z daleka
oddalone obce ciało
Coś mnie pcha do przodu, coś mnie z tyłu
pęta
Co ja robię na co czekam czy potrzebna
jest zachęta
Gdy wtem wstaje i odchodzi Boska
Wysłannica
I niesiona wiatru delikatnymi powiewami
odlatuje niczym gołębica
Nie, nie możesz odejść Morska Pani
Wpaść w topiel zniknąć w błękitnej
otchłani
Co ja zrobię co poradzę gdy Cię z swoich
stracę oczu
Nie pozwolę ci tak odejść bez walki i
powtarzam na uboczu:
„Oto ono, natchnienie co morze mi
zesłało”
Więc podnoszę się cicho, wolno i
nieśmiało
„Nie odchodź piękna pani
Nie zostawiaj mnie w żalu
otchłani”
Biegnę lecz nie zdążę
Dokąd wtedy sam podążę
Wenus się odwraca stanąłem w zdumieniu
A nawet zbliża się do mnie ku serca
pokrzepieniu
A im bliżej tym bardziej nie wiem co
powiedzieć
Szybciej myśl czego chciałbyś się
dowiedzieć
Cały w troskach pogrążony
Ułożyłem dziwny no i troszkę plan
szalony
Uniosłem wzrok ku tajemnemu zjawisku
Poczym wydałem cichy okrzyk na kształt
pisku
Niemożliwe z każdym krokiem coraz
piękniejsza
Im bliżej podchodzi tym sylwetka staje się
ostrzejsza
„Witaj na naszym skromnym ziemskim
padole
Ja twój sługa uniżony, błagam weź mnie w
niewolę”
„Nie szukam niewolników lecz do
spacerów towarzysza”
Zatkało mnie zapadła kłopotliwa cisza
„Choć”- powiedziała i w drogę
ruszyła sama
Ja stałem coś mą siłę więziło niczym
tama
„Choć”- powtórzyła po raz
wtóry
Nie wiem jak poruszyłem się krusząc
paraliżu mury
Gdy tak szedłem pełen podziwu dla jej
doskonałości
W miarę rozmowy, dialogu, nabrałem
pewności
Czy ta chwila trwać wiecznie nie mogła
Po plaży wśród snów bogini mnie wiodła
Ileż to razy
Próbowałem wzrok oderwać od łagodnych rys
twarzy
Samo patrzenie nie doda otuchy
Ja chce ją zatrzymać na zawsze przy
duszy
Strach, że odejdzie
Że więcej jej nie będzie
Tu działać trzeba wszelkimi sposoby
By nie dopuścić by weszła do wody
Lecz co ja zrobić mogę wobec bogini
ogromu
Cóż ja mogę uczynić by nie odeszła do
domu
Jaką taktykę przyjąć, obrać
By ją ze sobą w głąb lądu móc zabrać
Co ja słaby mogę
Dam jej wyboru swobodę
Posunę się do ostateczności
Aktu desperackiej konieczności
„Pani, morskie widzenie
Pozwól mi na zawsze uwielbiać
ciebie”
Lecz ona nie wiem skąd wiedziała
Przerwała mi mowę w pół zdania
„Jeśli tego chcesz, niech mnie twa
ręka uwieczni i upiększy
By zapewnić nieśmiertelność napisz dla mnie
kilka wierszy”
„Możesz być pewna że cię pamiętać
będę pokolenia
Wenus, morską panią, boginię, prawdziwego
piękna wcielenie”
Zabrałem się do pracy...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.