25 Listopada
Niby zwykły, pochmurny, jesienno - zimowy
dzień
Cichy, lekko muskający korony drzew wiatr
jak cień
Pokrył świat, ubrany w szarą pelerynę
śnieżnej zamieci
I te żareckie dęby nagie, puste, obdarte ze
swych dzieci
A ja zamknięty w miłym cieple przytulnego
domu
Patrzę na to wszystko zza szyby i po
kryjomu
Marzę o Tobie, czuję, że nadchodzisz
by...
I kiedy zaszczekał pies już wiedziałem, że
to ty
Poszedł " Final Cut " zaczęła się
rozmowa
Pełna przykrych słów dla Ciebie, dla mnie i
podkowa
Ciężka jak sto diabłów uderzyła w me serce,
duszę
Pogrążyła w nicości, rozpoczęła swe
katusze
I chociaż twe słodkie oczy pałały
współczuciem
Szczerym, święcie prawdziwym duszy
uczuciem
To jednak nie mogłaś zostać ze mną, ukoić
ból
Zostałem samotny, zgryzot i cierpień
król
Potem w nocy przyszło piekło i szatani
Wszystkich stopni bólu, zrzucili mnie z
grani
Prosto do krwawej esencji ludzkich mąk
Wszystko zgasło, został ból, czarny bąk
A za oknem wiatr nucił marsz pogrzebowy
Mróz malował na oknach śmierci podkowy
Sowa już żałośnie w rytm zahukała
Lecz wiecznego odpoczynku raczyć nie
dała
Co mnie jeszcze czeka powiedzieć nie
mogę
Idę dalej pzez życie ubrany w smutku
togę
Idę wewnątrz jakże mocno wypalony
Wzrok wbity w ziemię, zgarbiony,
pochylony...
Komentarze (0)
Jeszcze nie skomentowano tego wiersza.