2.61
Zegarów tyle w szpitalu obłąkanych.
Cykają po kątach, słyszę je przez
ściany.
Wciąż ich przybywa.
Co ich tu przygnało:
taniec umysłów według zasad tragedii i
dramy rozpętany?
zmyślone miłości wyznanie?
zemsta uśpiona?
spanie?
Umrzeć to zasnąć. Skoro więc to spanie, to
czemu jest to zabraniane?
Nienadchodzące zapomnienie od miejsca
pobytu uzależniane.
Strzykawki nadęte sami w krew wpinamy.
Jeszcze chwilę temu niepodobni, teraz
wszyscy tacy sami.
Rozum jeszcze przed śniadaniem zjadamy.
W nieustannej rozterce myśli zapomniane.
Przebiegłe białe ubranie –
niby śpi, a nawet słyszy nasze
rozważanie.
Kontrola na każdym kroku, komu, co i kiedy
opowiadamy.
Komentarze (5)
Sławomir.Sad, tak każdy pragnie, nie każdemu się
udaje.
Zimny ten wiersz, bez ciepłych uczuć. Szpital to
miejsce, które każdy pragnie uniknąć.
Pozdrawiam.
Masz rację.
Dobrej nocy życzę.
Kobalt - dziwne tam przeżycia ludzi, najczęściej
niezrozumiane..
Dziękuję
Dziwne mam odczucia, choć za całość bardzo na tak...
:)
Pozdrawiam.